Okej, okej, jest przepis. Absolutna prościzna, byłam pewna, że wszyscy go znają i kochają, stąd moje zaniedbanie w tej kwestii.
Ale ad rem.
Proporcje na ok 20 bułeczek, czyli na jeden haps dla wielodzietnej rodziny.
Po pierwsze, zaczyn. Kostka drożdży, 3/4 szklanki letniego mleka, ze 2 łyżki kefiru/jogurtu/kwaśnej śmietany (ale jak akurat nie ma w lodówce, robimy bez tych składników i tyle), łyżka cukru, rozmieszać, posypać mąką, postawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia.
Jak już zaczyn nam ruszył, wwalamy do niego kilogram mąki, szklankę cukru, 3 rozbełtane jajka (dosyć duże), ok szklanki oleju (można po trochu), ok 1/2 szklanki ciepłego mleka i wyrabiamy. Jeśli ciasto zbyt klei się do rąk, posmarować je olejem. Jeśli ciasto jest za luźne, podsypać mąki, ile weźmie, w każdym razie nie powinno być zbytnio twarde, raczej luźnawe.
Zostawić do wyrośnięcia, tak naprawdę, to na tyle, ile kto ma czasu. Moja przyjaciółka często w ogóle nie pozwala na wyrastanie, tylko od razu robi bułeczki i do pieca i też są dobre. Ja zostawiam zawsze chociaż na 15 min, bo wtedy bułeczki są bardziej puszyste.
W trakcie wyrastania ciasta, przygotowujemy sobie cukier cynamonowy albo korzenny, jaki kto lubi. Ja używam cukru brązowego, ale oczywiście biały jest jak najbardziej ok. W klasycznym przepisie, surowe bułeczki smaruje się masłem i posypuje cukrem cynamonowym i proszę bardzo, tak można zrobić. Ja smaruję je rozbełtanym jajem, bo te maślane są dla mnie zbyt tłuste. jak widać, nie jestem kucharką bardzo ortodoksyjną. Nie tylko kucharką, zresztą...
Klasyczny sposób zwijania bułeczek w ślimaczki jest dla mnie zbyt skomplikowany, te moje ślimaczki przypominają raczej rozdeptane glizdy, dlatego wymyśliłam sobie warkoczyki. Warkoczyki umie zapleść każda dziewczynka, są proste w obsłudze i się nie rozwalają w pieczeniu. Howgh.
Teraz tak: dzielimy tę wyrośniętą kulę ciasta na mnie więcej równe kuleczki, raczej nieduże (urosną w piecu). Z każdej kuleczki robimy wałeczek, smarujemy go jajem (bądź masłem), posypujemy cukrem cynamonowym i zaplatamy warkoczyk.
to jest jedyne zdjęcie surowych bułeczek, jakie znalazłam w swoich zbiorach. Nie chciało mi się bawić w bułeczki, więc upiekłam jak widać buły, przypominające nieco chałkę. Plotłam je z dwóch pasków ciasta
tak wyszły po upieczeniu, jak widać lenistwo też czasem popłaca...
Przed upieczeniem wszystkie bułeczki smarujemy jeszcze raz po wierzchu jajem, żeby miały ładny kolor. Jak ktoś ma w zamrażalniku garstkę marnującej się kruszonki, można ją przy tej okazji zużyć; dzieci mają dodatkową atrakcję w postaci obdłubywania kruszonki z bułeczek.
Pieczemy ok 15 min w 180 stopniach. Najlepiej grzać tylko od dołu, a jesli ktoś nie może wyłączyć góry, to niech przynajmniej wyłączy termoobieg.
Koniec. Finito.
Po wyjęciu bułeczek z pieca należy groźnym tonem powstrzymać napierajacą falę dzieci i odmalować straszliwy obraz poparzeń. Powtórzyć w razie potrzeby. Po ok 20 minutach można jeść. Po ok 30 minutach talerze są puste. Da capo al fine.
Dobranoc państwu.
Ps. To jest w ogóle uniwersalny przepis na wszystko drozdżowe, łącznie z pizzą i foccacią, tyle, że zamiast cukru dajemy sól i zioła. Na strucle ciasto bardziej zwarte, na placek raczej luźne, wychodzi tez super z owocami (tyle, że warstwa surowego ciasta nie może być grubsza niż 1cm).
Teraz to naprawdę KONIEC.