wtorek, 3 listopada 2015

Filmowo



Pewnego jesiennego dnia, tak ze trzy lata temu, zadzwonił do furtki nieduży facecik. Zanim zdążyłam otworzyć, pan zaczął mówić. Że dzień dobry,  pracuję dla agencji reklamowej. Że wie pani, szukamy nowych miejsc do filmów reklamowych, i czy pani byłaby zainteresowana. Lekko skołowana zapytałam - eee...jakiej agencji?! - No, reklamowej agencji. Bo wie pani, szefowa oglądała w Werandzie te świdermajery i tam był kontakt do architekta i architekt dał kontakt do pani...Bo te nowoczesne domy już się znudziły i teraz szefowa szuka takich klasycznych, angielskich, jak pani. Chce pani być w reklamie? - Ja?! W reklamie?! Chyba nie... - He he, no nie pani, ale dom. Czy myślała pani, żeby pani dom występował w reklamie? - Hmmm, wie pan co? Chyba nie... -Ale wie pani, ile się dostaje za jeden dzień zdjęciowy? Nawet kilka tysięcy złotych! - Nooo, jak kilka tysięcy złotych, to niech pan wchodzi. Napije się pan kawy?
Tak właśnie zaczęła się kariera filmowa Dużego Domu. Pan porobił zdjęcia do portfolio i zniknął. Po jakichś sześciu czy siedmiu miesiącach, kiedy już zapomniałam o całym incydencie, rozdzwonił się telefon.
- Dzień dobry, pani Kasiu. To ja z agencji. Czy może odbyć się u pani produkcja reklamowa w przyszłym tygodniu? - Eeee, chyba tak... - Dobra, to ja mówię klientowi i przyjeżdżają do pani robić dokumentację i lecimy.
Wtedy dowiedziałam się, co to jest dokumentacja. Dokumentacja jest to przyjazd busika pełnego tzw reklamiarzy, czyli operatora, scenografa, reżysera oraz kilku pomagierów. Oglądają oni dom, robią tryliard zdjęć i odjeżdżają, obiecując dać znać, czy reklama będzie kręcona u nas czy u konkurencji. Tak, tak, zawsze jest konkurencja. Do produkcji wybiera się dwie, trzy lokacje i klient decyduje, która mu najbardziej odpowiada. Tak więc przyjazd dokumentacji nie oznacza jeszcze, że trafi nam się kręcenie filmu.
Naszą pierwszą reklamą było Bebiko. Okazało się, że dzień zdjęciowy zaczyna się o jakiejś upiornej godzinie, a mianowicie około 4.30. O tej chorej godzinie zjeżdżąją się ogromniaste samochody ze sprzętem, gigantyczna prądnica oraz jedzeniobus (który jest zawsze dużą frajdą dla dzieci: coca cola bez ograniczeń, stosy ciasteczek, paluszków, ciast słodkich i słonych...żyć nie umierać. W jedzeniobusie dają też śniadania i obiady, a czasem nawet kolacje)
Zanim jednak dzień zdjęciowy nastąpi, dom musi zostać przepracowany przez scenografa. Zawsze sądziłam byłam, w swojej świętej naiwności, że skoro ekipa wynajmuje dom, to znaczy, że podoba się układ i wygląd mebli i dlatego wynajmuje to właśnie lokum. O jakże się myliłam. Ekipa wynajmuje owszem, dom, ale robi z niego coś zupełnie innego. Wynoszone są stoły, szafki, fotele, pianino, a nawet raz wyniesiono nasz piec. Na jego miejscu stanęła choinka.W naszym salonie była już kawalerka, przytulna amerykańska chatka country, pokój zabaw...Reklamiarze przynoszą swoje meble, lampy, zasłony, a nawet naczynia kuchenne, że o zastawie stołowej nie wspomnę. O ile pamiętam, tylko ze dwa razy w filmie wystąpiło nasze wyposażenie, a i to poprzestawiane.




To jest reklama Tesco, o ile dobrze kojarzę...gościliśmy - poniekąd - samego Roberta Makłowicza. Została po tej produkcji góra pysznego jedzenia, na przykład pieczona na grillu szynka. Jedna z pań została oddelegowana do pilnowania i obracania jej na grillu; trwało to dobre cztery czy pięć godzin. Nie podejmuję się tak długo stać przy mięsie, ale zapewniam was, że było to najlepsze mięsko grillowe, jakie w życiu jadłam. Słuszną ma sławę nasz pan Makłowicz. Ta reklama kręcona była w marcu, który miał udawać kwietny i słoneczny maj. W tym celu nasz łysy o tej porze roku ogródek został szczelnie zastawiony kwieciem wypożyczonym ze sklepów ogrodniczych. Dużo tego kwiecia u nas później zostało, bo ustawiony w ogrodzie ciężki sprzęt poniszczył sporo naszych własnych roślin. W ramach zadośćuczynienia i naprawienia szkód zostawiono nam piękne krzewy i trawy.






Wśród reklamiarzy na ogół zdarzają się bardzo mili fachowcy, piastujący wyjątkowo atrakcyjne stanowiska. Wśród tych najbardziej atrakcyjnych są kamerzyści, stylistki i charakteryzatorzy. Ilość rodzajów podkładów, szminek, tuszy i pędzli przypadających na centymetr kwadratowy kufrów, które stanowią ich przenośny warsztat pracy, jest naprawdę imponujący. W chwilach w których akurat nic się nie dzieje na planie, chętnie malują podziwiające ich pracę nastolatki...Efekt jest, jak widać, piorunujący. Panie stylistki natomiast, większość czasu spędzają prasując garderobę. W jednej z reklam występowała taka marynarka, którą dosłownie po każdej scenie, trzeba było prasować...Od nich nauczyłam się korzystać ze stacji parowej i będę im za to wdzięczna do końca życia...Prasowanie skraca się o połowę i życie od razu jest piękniejsze. Ze strony pań stylistek grozi tylko jedno niebezpieczeństwo: w torbach przynoszą bardzo, ale to bardzo fajne ubrania, które, hmm, po zakończonej produkcji, można od nich odkupić po atrakcyjnej cenie...Staram się więc raczej nie patrzeć w ich stronę.


Na czym polega atrakcyjność panów kamerzystów, wiadomo. Powożą na wózku, dadzą popatrzeć w okienko, pozwolą poruszać wszystkimi możliwymi dźwigniami...sami się zresztą przy tym fantastycznie bawią.
Dwie najfajniejsze reklamy jakie były u nas kręcone, zdarzyły nam się rok temu i obie były bożonarodzeniowe. Jedną z nich robił Disney a drugą Canal Plus.
Disney ogołocił nam pokój ze wszystkiego, nawet z pieca...i zaśnieżył nam cały ogród. W piękny, słoneczny październikowy dzień w naszym ogródku pojawił się cudowny, malowniczy, puszysty i ciepły śnieg. - Istną Narnię mi tu zrobiliście, panowie. Jest przepięknie. - O, proszę pani, przy Narni to mieliśmy zupełnie inny budżet i inny czas do wykorzystania...Tak więc Narnia musnęła kawałek ogrodu przy Długiej swoją dobrą magią, za przyczyną skromnych fachowców  od efektów specjalnych.









Po zakończeniu filmowania panowie nam wszystko pięknie wyczyścili...chociaż wciąż jeszcze zdarza nam się trafiać na maluteńkie kuleczki styropianu w liściach...



A tutaj widzimy piec pozbawiony swego stałego, centralnego domowego miejsca, które stracił na rzecz tej oto, bardzo amerykańskiej w stylu, choinki.



Oto świąteczny nastrój i świąteczny wystrój disneyowskiej Gwiazdki. Poduszki na kanapie zostały uszyte z czystej, żywej wełny (jak to się kiedyś mawiało) i były absolutnie przepiękne...Szkoda tylko, że jedna kosztowała aż 250 złotych...No cóż, przynajmniej mam zdjęcie, nie?
Canal Plus za to sprowadził nam do garażu renifery...Okazało się, że w okolicach Zakopanego istnieje - i prosperuje - hodowla reniferów...Ludzkie pomysły na sposób życia i zarobkowania nigdy nie przestaną mnie zadziwiać, a także wywoływać paroksyzmów zazdrości...Wpadlibyście na pomysł hodowli reniferów?! Jaką trzeba mieć wyobraźnię - i wiarę w siebie! 
W każdym razie przyjechały do nas młodziutkie i absolutnie słodkie reniferki. Były jednocześnie przerażone i głodne pieszczot...Pchały się do głaskania - i do jabłek. Niestety, wiem to wszystko z drugiej ręki, gdyż wyleżywałam wtedy akurat swój koklusz. Nie miał mnie kiedy dopaść, doprawdy.






Jasne, że w komplecie z reniferami przyjechały czerwone sanie świętego Mikołaja, które zostały starannie ubłocone przez ekipę inspicjentów...



Fajnie jest popatrzeć z bliska na pracę filmowców. Wbrew pozorom, jest to kawał dobrej, ciężkiej, często gęsto mało komu potrzebnej, roboty. Wstają o świcie, kładą późno w nocy. Wielu z nich to naprawdę wspaniali fachowcy - rzeczy, jakie potrafią zrobić ze światłem, budzą w człowieku zabobonny lęk. Na zewnątrz jest ciemno, a w domu światło słonecznego dnia. Kiedy gasną reflektory, najczęściej jest wtedy głęboka noc, człowiek przeżywa prawdziwy szok, jakby wskoczyło się w samo jądro ciemności.
Miło też popatrzeć z bliska na wielkie gwiazdy. Gościliśmy u nas, oprócz Roberta Makłowicza, także Marka Kondrata, Katarzynę Adamik, Agatę Kuleszę...Wielki świat, panie dziejku.
Na co dzień jednak żyjemy sobie naszym zwykłym, skromnym życiem. Raz na parę miesięcy da się zamienić dzień z nocą i postawić dom na głowie, ale cieszę się, że nie musimy tego robić zawsze. Świat wirtualny, wykreowany nie zastąpi nigdy rzeczywistości, nigdy jej nie dorówna. Często, kiedy przyjeżdża dokumentacja, słyszę komentarz - Ojej, pachnie prawdziwym obiadem! Zawsze sobie wtedy myślę, jakie ja mam fantastyczne życie - z prawdziwym domem, prawdziwym mężem, prawdziwymi dziećmi, prawdziwą miłością. Dziękuję Ci, Panie Boże.