Na początek cytat z Matki Polki, pochodzący z komentarza pod moim postem:
Bardzo fajnie
się chyba bawiłaś tym rymowaniem ;)?
Nie
pomyślałam, że i Ciebie to spotyka- przykłada rodzina, grzeczne i mądre dzieci,
piękny dom, stabilizacja... Co musi spotykać takie zwykłe rodziny z blokowiska,
cisnące się w ciasnych mieszkaniach, którym ledwo ( a czasem może tylko "
prawie") starcza do pierwszego? Jak to zmienić? Jak sprawić, by na ulicy
patrzono przyjaźnie na mamę z kilkorgiem dzieci? Jak zrobić, by po przyjściu do
pizzerii obsługa szybciutko złożyła dwa stoliki a nie dywagowala publicznie co
tu zrobić z taaaką rodziną? Co zrobić by, gdy coś nam nie wychodzi, czegoś nie
możemy załatwić, bo np. jedno z młodszych dzieci jest chore i trzeba siedzieć w
domu, ludzie nie mówili "chciała to ma! Co mnie to obchodzi! Niech sobie
radzi! Niech opiekunki wynajmuje! Teraz będzie bogaczką, bo ile ona dostanie
kasy na te wszystkie dzieci??? A już nie daj Boże jak jakieś dziecko zaburzenia
ma, źle się zachowuje, albo Asperger czy ADHD- patologia od razu. Albo o: moje
znajome wielomatki w życiu nie przyznają się publicznie, że są zmęczone,
rozdrażnione ( młodym matkom z jedntm- dwojgiem dzieci to wypada, jest
zrozumiałe), bo im nie wolno. Kupują często dzieciom ubrania droższe niż
powinny, bo czują, że muszą się pokazać. Ciągle czują presję, że muszą coś
komuś udowadniać. To nie jest fajne. A wystarczyłoby, by wielodzietnych
traktować ( nie, nie, nawet nie w sposób uprzywilejowany, lepszy) tak jak całą
resztę
Jakoś ostatnimi czasy nie mogę odczepić się od tematu wielodzietności...Przyczynia się do tego przede wszystkim osławiona akcja 500+, tudzież emocje jakie jej towarzyszą. Ale nie tylko.
Komentarz Matki Polki stał
się iskrą zapalną...
Postanowiłam
rozprawić się - w pewnym sensie - z najczęściej pojawiającymi się stereotypami
odnośnie rodzin wielodzietnych.
Po pierwsze - pieniądze.
Jest niewątpliwie prawdą, że większość rodzin
wielodzietnych z trudnością łączy koniec z końcem. Prawdą jest też, że na wiele
rzeczy ich nie stać, jednak rodziny te nie chodzą nagie ani głodne, nie
gnieżdżą się też w kartonach pod mostem. Wielodzietni ojcowie są arcymistrzami
w zarabianiu pieniędzy na tysiąc jeden sposobów - pracują na etacie, biorą
wszelkie zlecenia, zakładają własne firmy, umizgują się do potencjalnych
klientów tudzież pracodawców, kręcą piruety przed każdym, kto może być źródłem
jakiegokolwiek uczciwego zarobku (uczciwego pod każdym względem...)
Wielodzietne mamy na ogół nie pracują zawodowo, chociaż wiele z nich dorabia do
wspólnej kasy, jak tylko jest to możliwe. Na szczęście, w większości
przypadków, dzieci nie pojawiają się jednocześnie, ale stopniowo, co też w
pewien sposób pozwala rozłożyć przynajmniej koszty dzieciowego wyposażenia,
typu wózek, ubrania, zabawki itepe itede.
Jeśli idzie o niemowlaki, to, że się tak
kolokwialnie wyrażę, one dosłownie leją na pieniądze. Niestety, albo stety,
żyjemy w świecie pieluch jednorazowych - i jak to zwykle bywa w życiu, za
wygodę trzeba słono płacić. Kiedyś wyliczyliśmy ile pieniędzy zasiusiały nasze
dzieci - i była to kwota tak astronomiczna, że zrobiło mi się od niej słabo. Na
szczęście już jej nie pamiętam, zadziałał mechanizm wyparcia...
Największe koszty w dużych rodzinach
generuje jedzenie, lekarstwa, tak zwana chemia domowa i edukacja. W Dużym
Domu, przy siedmiorgu nieustannie jedzących osobach, z których większość jest
uczulona na wiele rzeczy, na żywność tygodniowo wydajemy kilkaset złotych i nie
są to produkty delikatesowe....Jedno sojowe mleko kosztuje około 7
złotych...Ile kasy zostawia się w aptecznym okienku, już nawet nie liczę. Ilość
papieru toaletowego, jaką zużywamy z pewnością wystarczyłaby do owinięcia
globu, i to kilkakrotnie. Przy kilku córeczkach weszniętych, że tak powiem, w
wiek rozrodczy, kupowane sanitariaty liczy się już nie na kilogramy, ale na
tony...
O kosztach edukacji pisałam już
kilkakrotnie, między innymi dlatego zdecydowaliśmy się na kształcenie domowe.
Ponieważ mamy fanaberię, aby nasze dzieci były wszechstronnie wykształcone,
kupujemy książki. Cena porządnie wydanej książki waha się od 40 do 70
złotych...Dodajmy do tego czasopisma i filmy - i sumy robią się naprawdę
niezłe.
Najmniej wydaje się na ubrania, tak
naprawdę to wydatek sezonowy.
Co roku pojawia się temat wakacji i
ferii i co roku jest tak samo bolesny. Zawsze szuka się opcji jak najtańszych,
a i tak kosztują one grube tysiące...Pocieszam się, że w podróż dookoła świata
wybiorę się po zmartwychwstaniu...Wszystko będzie w zasięgu moich skrzydeł, a
co!
Jednak efekt wychowania dzieci w
dyscyplinie finansowej jest naprawdę znakomity. Dzieciaki znaja wartość
pieniądza, mają marzenia i uczą się na nie czekać odkładając pieniądze; wcześnie też zaczynają na siebie zarabiać...Przed nimi całe życie, jeszcze się
nacieszą wyjazdami za granicę i najnowszymi gadżetami, a może nawet wyścigowymi
samochodami.
Z pewnością ulgi podatkowe w rodzinach
wielodzietnych byłyby wspaniałą rzeczą. Dlaczego rodzice płacą takie same
podatki jak single, jest dla mnie nie do pojęcia. W czasie płacenia podatków nabieram mentalności anarchistycznej, a chwilami nawet terrorystycznej... To dzietni i wielodzietni
napędzają koniunkturę, a nie młodzi, wykształceni, z większych ośrodków i
bezpotomni. Cieszy propozycja 500+, bo chociaż dla mnie jest już po tak zwanych
ptokach (dostaniemy tylko na najmłodsze dziecko...), to jest to pierwsze
poważne przymierzenie się do polityki prorodzinnej, takiej z prawdziwego
zdarzenia. Pewnie, wiele jeszcze temu programowi brakuje do doskonałości, ale -
jak to mówią - od czegoś trzeba zacząć.
Tak więc wydaje się, że wszystko jest
kwestią priorytetów i wartości. Chociaż marzę o tym, żeby raz w życiu o pieniądzach nie myśleć...
Po drugie - jak sobie radzić z tyloma dziećmi?
Ja zadaję to pytanie, kiedy słyszę, że
komuś urodziły się pięcioraczki...Bo zwyke jednak, dzieci rodzą się w pojedynkę,
a czasem w parkach...Warunki się adaptują, człowiek się usprawnia...Przy tym
muszę zaznaczyć, że kilkoro dzieci bawi się samo, co daje ich mamusi tak
potrzebną chwilę wytchnienia. Poza tym dzieci w gromadzie łatwiej się
usamodzielniają, są mniej wymagająca a bardziej pro społeczne, lepiej się też
komunikują z otoczeniem. Co ja zresztą piszę, to przecież wszyscy wiedzą.
Pewnie, że są momenty kryzysowe. Na
przykład wszystkie dzieci naraz chorują obłożnie i każde ma antybiotyk
rozpisany na inną godzinę...a do tego nebulizacja...a jeszcze któreś, excuse le
mot, rzyga, i trzeba delikwenta przebrać razem z pościelą i materacem....a w
kuchni coś się przypala...a pralka piszczy, że uprała...a mąż akurat dzwoni z
pytaniem, czy wszystko w porządku i gryziesz go wściekle przez telefon....i tak dalej w ten
deseń.
Tak, rodzice wielodzietni bywają zmęczeni, nawet bardzo. Bywają też sfrustrowani oraz wściekli... Ale, przepraszam uprzejmie, czy ludzie bezdzietni nie bywają zmęczeni, i to bardzo? Frustarcja i złość nie zdarzają im się nigdy w życiu, oni po prostu płyną przez życie łagodni i delikatni, jak garść pierza na wietrze...
Akurat.
Tak naprawdę najtrudniejszą rzeczą dla wielodzietnych jest tak podzielić czas, aby starczyło go sprawiedliwie dla wszystkich dzieci. Każe dziecko potrzebuje specjalnego czasu z mamą i tatą i tę potrzebę koniecznie trzeba zaspokoić. Wymaga to niezłej ekwilibrystyki, gimnastyki, inwencji, spontaniczności oraz rozciągania doby na kolejne godziny, ale opłaca się to stokrotnie. Dziecko nieznośne, rozkapryszone i kłótliwe, po randce z mamą lub tatą zmienia się natychmiast w anioła dobroci i pokoju.
Tak więc - Alleluja i do przodu!
Po trzecie - matki wielodzietne to
obwisłe babiszony z tłustymi włosami.
W tym miejscu uprzejmie odsyłam do
swojego zeszłorocznego wpisu Tam powiedziałam wszystko na ten
temat. Howgh. Poniżej selfik dumnej matki wielodzietnej...na trzy tygodnie przed porodem (anno domini 2011)
Dlaczego od
wielu lat w Polsce panuje taki klimat antynatalistyczny? Pewnie jest on
owocem wojny i nieustannych powojennych kryzysów gospodarczych...Nie bez winy
są też mieszkania w blokach, w jakich większość z nas się wychowała, a które
były szczytem marzeń naszych udręczonych rodziców. Mieszkałam z czwórką małych
dzieci na 46 metrach, ze ślepą kuchnią, na trzecim piętrze bez windy, za to z
kręconymi schodami...Mój kręgosłup wspomina to do dzisiaj...
Jesteśmy tak
naprawdę pierwszym pokoleniem rodzin wielodzietnych w Polsce. To my tworzymy
wzorce, które przejmą nasze dzieci. Ożywiamy stare tradycje, odkurzamy dawne
rytuały, kosztem wielu wyrzeczeń budujemy rodzinne domy. Jeśli nie
wywalczymy teraz sensownej polityki prorodzinnej, naszym dzieciom będzie tak
samo trudno, jak nam.
Nie musimy
niczego udowadniać.
Mamy
wspaniałe rodziny, cudowne dzieci.
Realizujemy nasze powołanie, dzielimy się miłością, którą mamy; dzielimy się naszą radością i nadzieją.
Nigdy nie staniemy się zgorzkaniałymi dziadkami, nie pozwolą nam na to nasze dzieci i wnuki. Nasze domy będą bezustannie wypełnione śmiechem i gwarem najbliższych. Nie zamieniłabym tej radości na żadną wyprawę życia dookoła świata, ani tym bardziej na najnowsze gadżety elektroniczne.
Jesteśmy specjalistami od życia. Jesteśmy odważni i dumni. Płyniemy pod prąd opinii, strząsając z siebie niewybredne żarty i docinki.
Wiecie co?
Warto było!
Ps. A propos pizzerii, o której wspomniała Matka Polka. Wiele lat temu, kiedy jeszcze nasze dzieci były małe, zjechaliśmy do ulubionego Krakowa. Po długim łażeniu wylądowaliśmy w jakiejś pizzerii i zasiedliśmy przy największym stoliku. Pan kelner pojawił się natychmiast, fachowym rzutem oka ocenił klientów (rodzice, kilkoro dzieci, jedno w wózku) i odezwał się do nas...po angielsku! Odpowiedzieliśmy mu po angielsku, że my Polacy i śmiało może porozumieć się z nami w języku ojczystym. Pan był naprawdę mocno zdziwiony, widocznie pierwszy raz w życiu zobaczył wielodzietność made in Poland...
Wnusio Benio w trzydziestym tygodniu...Ech, pierwszą ciążę da się zauważyć dopiero około porodu...