wtorek, 2 lutego 2016

Egzaminy



Nadejszła wiekopomna chwila egzaminów rocznych. Nadszedł dzień żrący i palący jak piec złotnika i ług farbiarza. Koszmar duszący nocami i prześladujący dniami: egzamin z chemii. I z geografii. A po feriach - z matematyki. A po nim biologia, wos i historia...
Joasia nie znosi chemii, a jesli idzie o geografię, to ma tendencję do szukania Tarnowa w okolicach Szczecina. A może Cieszyna? Województwo lubuskie myli z lubelskim, a stolicą podkarpackiego czyni Zakopane...
Chemia chemią, ale znajomość geografii wyniesiona z renomowanych szkół, z lekka napawnęła nas grozą.
Zasiadło więc wierzgające dziewczę do chemii i do geografii, jako że wymyśliło sobie - poniekąd słusznie - że jako pierwszych pozbędzie się dwóch duszących najbardziej zmór. 
Mijały tygodnie zakrapiane łzami i atakami paniki. Snuły się wieczory i ranki będące świadkami ostatecznych zapewnień o natychmiastowym, uroczystym spaleniu podręczników do chemii i geografii. Mama odruchowo i nerwowo wyłączała fonię na dźwięk słów: jestem beznadziejna, nic nie rozumiem, po co mi to, nie zdam żadnego egzaminu, nic nie umiem.
Zasiadło w końcu owo dziewczę w ławce egzaminacyjnej, dziwnie spokojne i blade. Armia umiera, ale się nie poddaje. Drżąca lekko dłoń przyjęła arkusz egzaminacyjny. Egzekucja rozpoczęta.
Mama czeka. Czas mija, książka się kończy (dobrze, że przewidująco wzięła drugą). Powoli zaczyna Mamie doskwierać głód, a za kawę byłaby gotowa sprzedać egzaminowane dziewczę...Kilometry korytarzy ciągną się we wszystkie strony, Mama zaczyna podejrzewać, że znajduje się w jakiejś zakrzywionej czasoprzestrzeni, która nigdy się nie kończy, bo za każdą siną dalą ciągnie się nowa dal.
Wtem!
W drzwiach ukazuje się rozpromieniona Jutrzenka Swobody. 
- Jak ci poszło? - pyta niepotrzebnie Mama, bo widać, jak poszło.
- Dostałam piątkę z chemii i czwórkę z geografii, bo mi się województwa pomyliły (!!!!) 
Ufff, lawina kamieni spadła nam z serc. Poszło. Dwie pierwsze oceny za nami. 
Jutrzenka Swobody, cała w uśmiechach, uskrzydlona szczęściem i ulgą, unosi się nad ziemią. Mama brutalnie ściąga ją na ziemię i pakuje w samochód. Wracamy do domu. Z tarczą. I to jaką!


Jaki więc z tego morał, zapytacie?
A otóż taki, że niepewna siebie dziewczyna, uprzedzona do dwóch przedmiotów w sposób absolutnie bezpodstawny i nie mający pokrycia w rzeczywistości, samodzielnie pokonuje swoje uprzedzenia oraz samodzielnie wyrównuje braki swojej wiedzy. Dziewczyna ta udowodniła sobie, że jest w stanie efektywnie pracować i dzięki temu odnieść sukces. Egzaminy nie były proste, bo nie dosyć, że obejmowały całość materiału, to na dodatek były żmudne, gdyż składały się z części pisemnej i ustnej. Tak więc udało jej się odnieść sukces wielokrotny: po pierwsze - edukacyjny, po drugie - nauczyła się samodyscypliny, po trzecie zaś - podczas samego egzaminu umiała umiejętnie rozłożyć siły i powściągnąć emocje.
Jesteśmy z niej naprawdę dumni.


Tak sobie myślę, że często wystarczy po prostu w dziecko uwierzyć, żeby nas zadziwiło swoimi możliwościami. Pewnie, że w zaufaniu kryje się element ryzyka, ale jak wiadomo, kto nie ryzykuje, ten nic nie ma.
Kiedy dzielę się z różnymi osobami, swoim zauroczeniem edukacją domową i potencjałem, jaki w związku z nią odkrywają w sobie dzieci, na ogół spotykam się z dużym sceptycyzmem. - No taaak - słyszę - Ale wy to macie zdolne dzieci, które chcą się uczyć (!!!). Moje w życiu same by się nie uczyły, leniuchowałyby całymi dniami.
To jest zadziwiające, ta niewiara, to zwątpienie we własne dzieci. Przekonanie, że bez porządnego bata i jeszcze porządniejszego kija, wasze dzieci nie będą potrafiły czegokolwiek z siebie wykrzesać. Dlaczego? Dlaczego ludzie kochani z góry zakładacie, że wasze dzieci nie są w stanie samodzielnie niczego osiągnąć? Nie namawiam nikogo do porzucenia szkoły na rzecz ED, ale motywy, którymi się kierujecie decydując się na tradycyjny model edukacyjny, są naprawdę mało chwalebne.
Wszyscy jesteśmy rodzicami fantastycznych młodych ludzi, obdarzonych wybitnymi zdolnościami i wielkim potencjałem. Każdy z nich jest z natury ciekawy, chłonny wiedzy, zadający światu mnóstwo pytań. Każdemu z nich wystarczy trochę zachęty, nadanie pewnego kierunku, wskazywanie przewodników, gorliwe kibicowanie.


Zobaczcie, że dzieci nabierają najważniejszych umiejętności w domu...Uczą się chodzić, mówić, rozróżniać kolory i cyfry; nabierają ogłady - mówią proszę, dziękuję, przepraszam; uczą się rozróżniać dobro i zło, wyzbywają się egoizmu i nabywają emaptii...Uczą się tego wszystkiego - bo chcą, bo pcha ich nieustający głód wiedzy. Co jest dalej, co kryje się za kolejnym zakrętem...?
Nie namawiam was do masowego opuszczania szkół na rzecz edukacji domowej, ale namawiam do nieco większej wiary we własne dzieci. 
Yes, they can.