środa, 13 lipca 2016

Przegląd i podgląd





Oddaje człowiek wiosną Narzędzie Pracy do naprawy, do Firmowego Serwisu, a co. Firmowy Serwis, dziarsko bierze się do roboty i wymienia w Narzędziu wszystkie bebechy. Rewerencje, pochwały, uściski i gratulacje. Narzędzie działa przez czas jakiś, ale jakby z coraz większym namysłem; jakby coraz niechętniej, a w dodatku okazuje się, że różne konieczne w pracy otwory, wręcz kluczowe otwory, są, jakby tu powiedzieć - zapchane. Jak to zapchane, zapytacie? Ano tak. Firmowy Serwis źle poskręcał Narzędzie, ooops, czeba rozkręcić i na nowo skręcić. No, dobra. No, okej, ale jutro do odbioru? Och nie, nie, nie, zadzwonimy.
Mama czeka.  I czeka. I czeka.
Mamie się kojarzy...

To make the long story short, po jakichś trzech latach - naprawili. Fanfary, trąby, marsze triumfalne. Mama już nic nie mówiła, tylko Narzędzie zabrała i do domu poleciała.
Cieszcie się ludkowie mili, bo wam Mama czas umili.
Krótki przegląd nowości wiosenno-letnich.
Po pierwsze - hmm, hmm, hmm, pobite gary, brumm, brumm, odwołujemy wynajem Dużego Domu. Jak to w serialach brazylijskich bywa, w odcinku tysiąc sto siedemdziesiątym szóstym następuje gwałtowny zwrot akcji i wieści o śmierci Leoncia okazują się być grubą przesadą. Otóż po łzawym pożegnaniu i łzawym pakowaniu książek, okazało się, że mili państwo najemcy nie są jednak tak mili, na jakich wyglądali i pomimo podpisanej umowy - słuch o nich zaginął. Na szczęście rzecz cała odbyła się w miarę bezkosztowo, więc spuściliśmy na cały incydent zasłonę zapomnienia. Que sera, sera, zostajemy na miejscu, na co chyba - podświadomie - w głębi serca wszyscy liczyliśmy...
Duży Dom po prostu nie chce gościć nikogo obcego. Nie, to nie.




W nagrodę i na osłodę, wiosna tegoroczna tak pięknie nam rozkwieciła pnące hortensje, że z zachwytu i grozy, że mogło ją to widowisko ominąć, Mamie zaparło dech. Z takim zapartych tchem błąkała się Mama po ogrodzie rankami, popołudniami, wieczorami i nocami, żeby się napatrzeć, nazachwycać, zapamiętać na zawsze, że było się świadkiem takiego cudu. Jakie to swoją drogą niezwykłe, że natura co roku powtarza te swoje spektakle, sypie kolorami, włącza światło i dźwięk, umiejętnie dozuje efekty specjalne - wschody i zachody, gwiezdne noce, wietrzne poranki - i w nosie ma nasze plany, knowania, pomysły. Po prostu robi swoje i po cichu, po wielkiemu cichu - przemienia świat. 





Tuż przed wakacjami mały Beniamin Józef został uroczyście ochrzczony - i Duży Dom ponownie stał się sceną przygotowań do uroczystej uczty, a następnie samej uczty. Wszystko udało się nad podziw - pogoda dopisała, podobnie jak goście; Benio ze spokojem przyjął wzruszający fakt włączenia go do wspólnoty Kościoła - prawdę mówiąc, całość uroczystości przespał snem sprawiedliwego...Za to Babcia z DD nie omieszkała uronić łez wzruszenia na widok tego śpiącego Małego Rycerza. Święty Duch musnął delikatnym tchnieniem pięknie sklepione Beniowe czółko i złożył na nim swoją niewidzialną pieczęć. 
A po uroczystej mszy - uroczysty obiad. Czuwały nad nim dwie urocze, młode babcie, jak istne dobre wróżki.... Posiłek przygotowany i wydawany przez takie rączki nie mógł się nie udać!



Czerwiec przyniósł nam upragnione wakacje, zasnute nieco cieniem rekrutacji licealno - uczelnianej... jednak nie na tyle, żeby nie cieszyć się piękną, złocistą pogodą.





No i upragniony wyjazd czerwcowy do ulubionej, pustej (prawie) Białogóry. Pogodę mieliśmy prawdziwie morską - wiało, lało, paliło słońcem, wiało, lało, paliło słońcem i tak dalej w ten deseń. W tym roku niestety nie nabyliśmy się nad morzem - ze względu na rekrutacje i wyjazdy na Forum Młodych i Światowe Dni Młodzieży, ostały nam się jeno dwa tygodnie. Wieczory białogórskie Mama spędzała, zdeprawowana przez córki, na oglądaniu Downton Abbey... Nocne nadmorskie spacery przegrały z perypetiami rodziny lorda Grantham. Co za serial, co za aktorstwo, co za kostiumy...!!! To jedno z najlepszych filmowych odkryć Mamy ever. Morał z tego taki, że dobrze mieć dzieci...są tak bardzo na bieżąco.




Czy widzicie tę pustą plażę?! Istne szaleństwo, prawda?





Posiłki na tarasie u pani Mirki cieszą zawsze tak samo: naleśniki z truskawkami i widokiem na las smakują jakoś inaczej niż w domu.




Pięciolecie Tomasza przypadło akurat na środek pobytu; jubilat wybrał menu uroczystości, szczególną wagę przykładając do bogatego wyboru ciastek i ciasteczek. Motywem przewodnim były truskawki, truskawki i jeszcze raz truskawki.



Ta hobbicka droga jest naszą cowieczorną trasą po mleko i jaja. Tak jak pisałam rok temu TU, w Białogórze ostał się jeno jeden krowi ogon, tak więc - na szczęście - okoliczność ta zmusza nas do podróżowania w głąb lądu, po mleko. Jest to okazja do zbaczania z drogi, odkrywania pięknych miejsc ( jak TO opisane przeze mnie wcześniej), do buszowania w zbożu i wyjadania młodych ziaren z żytnich i pszenicznych kłosów. Uwielbiam tę drogę: tunel zieleni, błyskające zza pni zielone kłosy zboża, goniące nas obłoki i to jedyne na świecie, fantastyczne światło przedwieczornej pory: człowiek czuje się jak zanurzony w płynnym, złocistym miodzie. 
















A droga wiedzie w przód i w przód  choć się zaczęła tuż za progiem –I w dal przede mną mknie na wschód, a ja wciąż za nią – tak jak mogę…skorymi stopy za nią w ślad –aż w szerszą się rozpłynie drogę,Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…A potem dokąd? – rzec nie mogę.





W tym roku udało nam się spełnić zeszłoroczną obietnicę daną Tomciowi - wybraliśmy się pociągiem  na Hel. Zabawna podróż wąziutkim języczkiem Polski, inkrustowana co chwila okrzykami Tomka "o, widać morze!!!"; groza na widok koszmarnie tandetnych bud pokrywających każdą piędź ziemi w tym uroczym niegdyś miasteczku, niedowierzanie na widok cen smażeniny rybnej, opatrzonej hasłem "świeża ryba"(brrr); ulga, kiedy w porcie natknęliśmy się na polową, dosyć chwiejną wędzarnię, w której za górę kasy, dostaliśmy przepyszną, ciepłą rybkę i bułę do zapchania głodnych gąb.
Uciekliśmy z portu na cypel, a tam - same cuda. Pusto. Pięknie. Land's End.







Powróciwszy z Białogóry, błąkamy się wakacyjnie po średnio najbliższej okolicy. Odkrywamy Podlasie, które, chociaż jest kolebką obu naszych dużodomowych rodzin, jest nam jakoś mało znane. Musimy to koniecznie nadrobić, bo już zakochaliśmy się w tej krainie, z jej krętymi rzekami i tak samo krętymi drogami, prowadzącymi przez skansenowate wsie i opłotki. 





Zachwycił nas Drohiczyn, jakby żywcem wyjęty z Sienkiewicza, jakby zaklęty w drżącej bańce czasu. W knajpie pod katedrą zostaliśmy nakarmieni do wypęku kartaczami, babką ziemniaczaną, zagubami i świeżonką. Nie wiem, ile to wszystko miało kalorii, ale były to najlepsze kalorie, jakie jadłam w ostatniej pięciolatce. Na pewno wrócimy tam po więcej wrażeń kulinarnych i etnograficznych.

Jechał chłop przez Bug.
Wiózł ze sobą buk.
Dałby Bóg, aby buk nie wpadł w Bug.
I przepłynęliśmy przez Bug...







  

A na drugim brzegu można było kupić taki prześliczny dworek! Ech, gdyby tylko Mama znała jakiś sposób na zbicie większej kasy... jakiś alchemik z recepturą na produkcję złota mile widziany. Od zaraz, pliz.





Tegoroczne wakacje zapamiętamy też jako kamień milowy w rozwoju Tomasza, który z dnia na dzień nauczył się jeździć na dwóch kółkach! O ulgo! O potencjalne wycieczki, których wysyp blokowany był przez nienawistne dwa kółeczka, plączące się za rowerem! O wolności jechania po wertepach, bez konieczności ciągnięcia za sobą jęczącego dziecka, któremu kółko albo kręciło się w powietrzu, albo utykało na amen w piachu! Yes, he can!!!












Wakacje zawiodły nas też w krainę sadów, czyli w okolice Grójca. Tamże Mamę po raz kolejny trafił jasny szlag. Otóż drzewa w sadach uginają się od czereśni, których nikt nie zrywa, bo... spadłyby ich ceny. No jasne, Mama płaci na bazarku w Falenicy dychę za kilogram sercówek, których siostry gniją na drzewku, trzymając cenę. Szliśmy sobie drogą przez pola i sady, opychając się czereśniami, wiśniami, porzeczkami... Dlaczego sadownicy nie wpuszczą ludzi do swoich sadów - kliencie zerwij sobie sam! Taki klient, narwawszy sobie kosz owoców, byłby ważony i podliczany przy wyjściu z sadu i płaciłby bezpośrednio hodowcy, pomijając jakieś głupie skupy. Sama przyjemność i korzyść dla obu stron. To nie, lepiej, niech się marnuje. Wrrrr.





Jeszcze przed nami dużo dobrych wakacyjnych chwil. Staramy się na razie nie myśleć o szkołach i innych uciemiężeniach człowieczych. "Pomyślę o tym jutro"- mawiała Scarlett O'Hara. To niezła rada.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz