wtorek, 6 października 2015

Z placu boju




Wiem, że już mnie nikt nie kocha, tak dawno niczego nie publikowałam. Nie do końca jest to moja wina, gdyż wrzesień okazał się być dla mnie Miesiącem Migreny Nieustającej. Nie wiem, czy to starość, słabnący wzrok, dziurawy kręgosłup, infekcja - czy wszystko naraz, ale tak potwornego, powalającego bólu głowy jeszcze w życiu nie doświadczyłam. I to przez calutki miesiąc...W ramach przeciwdziałania poszłam do okulisty, który łamiąc nade mną białe dłonie, przepisał mi okulary-lunety. Tak więc optymistycznie patrzę w przyszłość, nomen omen. Tfu tfu tfu, na psa urok.


Domowy rok szkolny zainaugurowaliśmy uroczyście i dwojako - po pierwsze projektem DIY w wykonaniu Joasi, a po drugie wypadem na warszawską Starówkę. Długi, fantastyczny spacer zakończyliśmy w Trattoria Rucola (uwaga, lokowanie produktu ;)) i wspólnym delektowaniem się najlepszą pizzą na północ od Rzymu. Trattoria Rucola ma koszmarny wystrój: ściany oklejone czymś w rodzaju fototapety w jakieś liście, które podejrzanie mocno przypominają marihuanę - w każdym razie z pewnością nie jest to rukola...Siedzi się przy stolikach przykrytych papierowymi podkładkami i nerwowo przełykając ślinę czeka się na zamówione włoskie cuda. Wszystko co mają w karcie jest świetne i mogłabym tam jadać codziennie, trzy razy dziennie. Jak ktoś nie był, to niech zamyka oczy na ścienną narkotyczną dżunglę i idzie i zjada, co podadzą.




Wracając jednakowoż do naszych baranów muszę przyznać, że ED idzie nam trochę jak po grudzie. To znaczy - projekt DIY, czyli ławka kuchenna wyszła przepięknościowa, spod połączonych rąk Filipa i Joasi. Joint venture polegał na tym, że Filip szlifował, a Joasia malowała.  Voila!




Jednak o ile Filip z pracą samodzielną radzi sobie świetnie, o tyle Joasia dosyć ciężko przechodzi etap odszkolniania. Lata spędzone w placówce edukacyjnej o ustalonym prestiżu i sporym czesnym, zaowocowały kompletną nieumiejętnością samodzielnej pracy. Ma trudności z planowaniem zajęć i prac pisemnych. Nie potrafi napisać prostego wypracowania tak, żeby było spójne i ciekawe dla czytelnika. Wypowiedź ustna leży - zdanie bez wtrętów typu yyyy, to znaczy, eeee - nie istnieje. Samodzielne przygotowanie projektu - od pomysłu po wykonanie - jest w tej chwili niemożliwe. Tak więc naprawdę dużo, dużo, dużo pracy przed nami. Joasia sporo wie, ale trudno jej tę wiedzę zastosować w praktyce. Mimo zdeklarowanej interdyscyplinarności szkolnego nauczania, wiedza mojego dziecka jest fragmentaryczna i poszufladkowana, a szufladki niestety nie łączą się ze sobą. Tak więc powolutku, pomalutku będziemy uzupełniać luki i wyrwy w wykształceniu Joasi.
To były plusy ujemne naszej domowej edukacji, a teraz pora na plusy dodatnie. Joasia czyta więcej, szybciej i bardziej łapczywie. Ma czas na grę na pianinie. Ma czas na oglądanie filmów i słuchanie muzyki. Sporo piecze i gotuje. Wiele rysuje. Ma czas na utrzymanie porządku w swoim pokoju. Jest wypoczęta i pogodna.






Najpiękniejszą rzeczą w nauczaniu domowym jest możliwość wyjazdów w miejsca, w których się jeszcze nie było, albo w te, do których chcemy wrócić. My zaczęliśmy od Częstochowy, Krakowa, Lanckorony i Kalwarii Zebrzydowskiej. Jako, że Mama i Tata z Dużego Domu zostali poproszeni o hm hm hm, wykład na Forum szkół katolickich w Częstochowie, postanowiono, że skoro i tak w tamtą stronę nas niesie, to równie dobrze możemy pójść za ciosem i odwiedzić wyżej wymienione miejsca. Tata wziął dwa dni wolnego i zrobiliśmy sobie długi wrześniowy weekend.
Pogoda była cudowna. Kraków pozbawiony letnich tłumów, roztaczał swój niepowtarzalny, galicyjski urok. Uliczni śpiewacy i grajkowie, dający występy godne filharmonii (zdaje się nawet, że niektórzy tam pracują), krakowskie bajgle i góralskie oscypki, koszmarne holiłudzkie dorożki (konie z pióropuszami, pojazdy lśniące lakierowaną bielą...ach, mistrzu Konstanty!), antykwariaty z prawdziwego zdarzenia, z których trudno wyjść...Małe sklepiki z galanterią pamiątkarską szczególnie fascynowały Tomasza - od pozytywek nie można go było po prostu oderwać.











Trudno jest obejrzeć Kraków w dwa dni, więc planujemy dłuższy wypad w okolicach listopada. Na naszej liście jest też Toruń i Wrocław, a także Londyn i York...
Pierwszy miesiąc naszego edukowania potwierdził wszystkie moje obawy, ale też umocnił nas w tym, co robimy. Że będzie dobrze, a nawet bardzo dobrze.
Joasia, to niepewne siebie najmłodsze dziecko, zostało rzucone na tak zwaną głęboką wodę: wszystko zależy od niej, nie ma na kogo zwalić ewentualnego niepowodzenia. 
Świat jest ciekawy, życie jest ciekawe, nadszedł czas, żeby moje dziecko tego doświadczyło. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz