środa, 27 maja 2015

O szkole


 



Jako mama nie znoszę szkoły. Wiadomo, są placówki lepsze i gorsze, ale mnie denerwuje już absolutnie każda. Nie wiem, jak to możliwe, ale szkoła nie daje już dzieciom wykształcenia, tylko oderwaną, fragmentaryczną wiedzę, pozbawioną szerszego kontekstu. W szkole prawie niczego się nie czyta, pisze się jedno - dwa wypracowania na semestr, nie wymaga się uczenia wierszy na pamięć, nie pokazuje się nauk ścisłych jako fascynującej księgi stworzenia, ale przedstawiane są one jako system nudnych, oderwanych od rzeczywistości wzorów do wykucia. Do tego dochodzi brak dyscypliny wśród uczniów, arogancja rodziców wobec nauczycieli i vice versa, tudzież lęk tych ostatnich przed narzuceniem dzieciom jakichkolwiek wymagań, bo rodzice polecą ze skargą do kuratorium...Gdzie są nauczyciele - mistrzowie, którzy potrafili rozkochać ucznia w swoim przedmiocie? Gdzie są nauczyciele - przewodnicy na drodze do zdobycia nie tylko wiedzy, ale przede wszystkim mądrości życiowej? Gdzie są nauczyciele, którzy naprawdę lubią swoją pracę i swoich uczniów? Można policzyć ich na palcach obu rąk...


Nie jest to do końca ich wina. Obłędna ilość regulacji, jakim podlega nasza edukacja, dusi w zarodku wszelkie porywy serca. Oczywiście, istnieją szkoły niepubliczne, które są - oczywiście - dużo bardziej przyjazne uczniom - tryskają fajerwerkami pomysłów, profili, rozszerzeń tudzież zajęć dodatkowych od baletów po judo. Bogu dzięki, że istnieją. Tyle, że nie każdego na nie stać. Zresztą, nawet ci, którzy w parę lat temu mogli sobie pozwolić na szkołę niepubliczną, też coraz częściej zabierają z niej swoje dzieci - z powodów finansowych. My również jesteśmy w tej grupie.


Skoro na naprawdę dobre szkoły nas nie stać, a na kiepskie szkoły tym bardziej nas nie stać, cóż pozostaje? Otóż pozostaje edukacja domowa. Homeschooling.
Próbowaliśmy już tej metody z Marysią, która samodzielnie przygotowywała się do matury. Efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania.
Po pierwsze odeszło w dal zmęczenie, znużenie i choroby. Marysia przestała nam zapadać na wszystko, co się da; była wypoczęta i chętna do pracy. Skoro odpadły dojazdy do i ze szkoły, nagle zyskała około trzech dodatkowych godzin w absolutnym prime time. Po drugie, mogła uczyć się we własnym tempie i zgodnie z aktualnymi preferencjami. Jak myślicie, na czterdzieści pięć minut lekcji, ile czasu zajmuje faktyczna NAUKA? Po odjęciu sprawdzania przez nauczyciela listy i pracy domowej, uspokajania gadających i wyegzekwowania pewnego rodzaju skupienia, na moje oko zostaje 20 minut efektywnego wykładu. Dwadzieścia minut! Zobaczcie, ile zmarnowanego czasu! Nic dziwnego, że dzieci wracają do domu około 15, wykończone siedzeniem i nic nierobieniem. Moja Marysia przeznaczała około czterech godzin dziennie na naukę, tak więc w okolicach 13 czy 14 mogła zjeść obiad i zająć się czymś, na co akurat miała ochotę. W trakcie tego roku MATURALNEGO zaznaczam, nauczyła się szyć, zafascynowała się modą historyczną i baletem, zaczęła prowadzić bloga, przeczytała mnóstwo książek, udzielała się towarzysko, grała na gitarze, zaangażowała się w harcerstwo, pomagała mamusi przy Tomku i...zdała maturę z najwyższymi notami. Na studia dostała się jako szósta, na dwieście czterdzieści przyjętych osób...Geniusz? Bynajmniej. Po prostu dobrze wykorzystany czas i praca w jej własnym tempie.


Jeśli bywacie na wykładach czy konferencjach trwających wiele godzin, znacie to uczucie wszechogarniającego znużenia i otępienia, jakie spada na człowieka pod koniec dnia. Mózg pogrąża się w jakiejś odrętwiającej mazi, oczy się zamykają, uszy więdną, a ciało i dusza marzą tylko o łóżku.  Nasze dzieci są dokładnie w tej sytuacji każdego dnia, a jeszcze muszą odrobić lekcje, poćwiczyć na instrumencie, poczytać lekturę, iść na trening...




A co z odkrywaniem siebie, poznawaniem swoich pasji, mocnych punktów, ale też ograniczeń?  Co z marzeniami? Nauka powinna fascynować, a nie stresować i nudzić. Niedawno z Joasią oglądałyśmy wykład na YouTube na temat ciągu Fibonacciego. W ciągu dwunastu lat spędzonych szkole, nikt mi nie powiedział, że coś takiego istnieje...Złota liczba, która tworzy wszechświat...










 Dlatego ponownie decydujemy się na homeschooling, z Joasią. Joasię ciekawi architektura, malarstwo, rysunek - program gimnazjum nie zawraca sobie głowy takimi bzdurami. Niech się ludzie cieszą, że raz w tygodniu jest muzyka w jakiejś szczątkowej formie, naści, nie zawracać głowy...
Mam nadzieję, że moja córeczka dowie się przy tej okazji czegoś o sobie, a jednocześnie ja zacieram ręce, że będę mogła bliżej się przyjrzeć tej najbardziej tajemniczej z moich córek...
Nie chcę wychowywać dzieci na technokratów, chciałabym, żeby dotknęły też kultury w najszerszym tego słowa znaczeniu; żeby poznały filozofię i teologię, historię sztuki i literatury, teatr, kino...Chciałabym otworzyć im jak najszerzej okna i drzwi Dużego Domu na ten cudowny dar stworzenia, którym zostaliśmy obdarzeni; aby nic, co ludzkie, nie było im obce. Niech w zachwycie odkrywają w świecie pieczęć Tego, który to wszystko wywiódł z nicości.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz