W pewnym wieku lato staje się trudnym tematem. Człowiek chciałby jakoś się mile prezentować przed obcymi ludźmi, a tu proszę: skąpość odzieży ujawnia wiele tajemnic...Nie mówię, że się jakoś obnażam nieskromnie, ale już sam brak wierzchnich okryć wystarczy, aby się ujawniło to, co zima pomogła ukryć, ale i skumulować. Latem widać, że kochanego ciałka mamy stanowczo dosyć.
Otwieramy szafę. Nie wiem jak to się dzieje, ale niezależnie od wielkości szafy, do odszukania garderoby z bieżącego sezonu, należałoby zatrudnić ekipę złożoną z archeologów tudzież górników kopalni odkrywkowych.
Mozolnie przedzieramy się przez warstwy mliocenów i pliocenów, zapijając co i rusz oligocenem w szklaneczce...Nareszcie wyłania się z mroków zapomnienia garderoba letnia. Robimy przegląd.
No tak... Nie mam co na siebie włożyć. Tragedia. Z czym do ludzi...
Jeszcze raz zerknijmy. Dżinsy. Trzy pary jasnych spodni. Spodenki. Dwie, a nie, trzy spódnice. O dziwo, we wszystko się mieszczę. Przeżyjemy.
To znaczy, przeżyjemy pod jednym warunkiem...Pod warunkiem zakupu kilku białych tiszertów.
Dla mnie biały tiszert jest fundamentem letniej garderoby. Robię czasem odstępstwo na rzecz granatowego lub czarnego tiszerta, ale podstawą jest biel. Dobrze wygląda ze spodniami, cudownie ze spódnicami. Jest bezpretensjonalny i nie wymagający, a jednocześnie fantastycznie stylowy. Trzeba też wspomnieć o takim drobiazgu, jak cena. Otóż tiszerty są tanie. Nawet, jeśli, tak jak ja, kupujesz je w lepsiejszym sklepie, takim, dajmy na to, Marks&Spencer (super jakość), ich cena nie przekracza 30 zł.
Swoją drogą, jak już jestesmy przy temacie mody, to czy nie dziwi was fakt, że czterdziestolatki kupują w tych samych sklepach, co dwudziestolatki? W końcu młode ciałko ma inne wymagania, niż ciałko po przejściach. Bogu dzięki za modę maksi i te tam różne tuniki, bo przynajmniej da się coś dla siebie znaleźć, nie koniecznie obnażając wszystkie swoje przywiędłe wdzięki.
Doceniam wygodę i luz współczesnej mody, ale gdzieś w sercu tli się tęsknota za prawdziwie kobiecą modą lat czterdziestych, pięćdziesiątych, czy pierwszej połowy sześćdziesiątych. Tak ładnie kobiety wyglądały zdyscyplinowane gorsetami; w rękawiczkach, litościwie okrywających podniszczone dłonie; w sukienkach podkreślających, ale nie eksponujących, linie kobiecego ciała...Gdzie teraz można kupić przyzwoitą bieliznę, zwłaszcza biustonosz, za przyzwoitą cenę? Dokąd odeszły wszystkie gorseciarki?! Bo to, co można kupić w tak zwanych sieciówkach, to tragedia a nie bielizna...
Ech, to se uż ne vrati...Swoją drogą, jak to się stało, że tak się poddałyśmy bez walki...Uroda za wygodę...
No nic, możemy się cieszyć, że tegoroczna moda nam trochę zromantyczniała i przestała być taka opięta, obcisła oraz wydekoltowana. Zalew tunik łączonych ze spodniami, a także kwieciste szarawary zawdzięczamy chyba silnym europejskim wpływom arabskim, ale nie wyglądają na nas tak bardzo źle.
Może nie każą nam zasłaniać głowy ani twarzy, mam taką nadzieję przynajmniej.
Ja w każdym razie jestem wierna swoim tiszertom. Piękno tkwi w prostocie. Mokasyny, lniane spodnie i biały tiszercik lub biała długa spódnica i granatowy tiszercik. Sam szyk i smak. A na szyi chusteczka. A w razie chłodu kurteczka. Lato na nas czeka, moje piękne.