Lato się kończy, niestety - a może nareszcie. Te upały sierpniowe kompletnie zwaliły mnie z nóg i sprawiły, że chyba po raz pierwszy w życiu z sympatią i tęsknotą pomyślałam o mglistych listopadowych porankach i warstewce szronu na trawniku...
Tak będzie, kochani, już za dwa miesiące. A tymczasem zbliża się ku nam nowy szkolny roczek. Jeszcze nigdy nie stawałam na progu września z taką radością i nadzieją w sercu. Nigdy też nie czułam się tak beztrosko. Żadnego kupowania wyprawek i podręczników. Żadnych zebrań i wywiadówek. Cudowne planowanie zajęć, książek do przeczytania, filmów do obejrzenia, miejsc do zwiedzenia, nut do zagrania. Bez oglądania się na szkolne "da się" albo "nie da się"...
Do homeschoolingowej Joasi dołączył Filip, który rzutem na taśmę zdecydował, że woli przygotować się do matury w ramach ED. No i bardzo dobrze. No i cudownie.
Z tym Filipem to ciekawa historia jest, bo do porzucenia edukacji szkolnej przekonał go sam Clive Staples Lewis... swoją książką "Zaskoczony radością" (przy okazji bardzo polecam, jeśli ktoś jeszcze nie czytał). "Zaskoczony radością" to rodzaj "duchowej autobiografii" Lewisa, czyli po prostu historia jego młodzieńczego odejścia od Kościoła i późniejszego doń powrotu. Całość okraszona typowym dla Lewisa dystansem i poczuciem humoru; czyta się fantastycznie i na jednym oddechu. Tak więc w pierwszej, niejako oficjalnej warstwie, mamy historię nawrócenia, a w drugiej, zupełnie mam wrażenie niezamierzonej, poznajemy smutną opowieść o chłopcu i jego strasznych szkołach. Lewis przeszedł przez cztery placówki edukacyjne, jedną gorszą od drugiej. W pierwszej miał do czynienia z dyrektorem sadystą, w drugiej z prześladowaniem uczniów przez gangi i brakiem prywatności, w trzeciej z nauczycielem wątpliwej moralności, a w czwartej panoszył się homoseksualizm w formie prostytucji, aprobowany przez zwierzchników oraz de facto niewolnictwo w najczystszej postaci... Tak więc demoralizacja i deprawacja kwitły sobie w najlepsze, a wiedza akademicka była zdobywana niejako przy okazji, w wolnej chwili. Na szczęście ojciec Lewisa z przerażeniem zauważył, że starszy jego syn - po ukończeniu renomowanej prywatnej szkoły - niczego nie umie. Posłał więc obu braci "na naukę" do swojego starego przyjaciela, profesora. Ten nie tylko przygotował w parę tygodni starszego Lewisa do studiów (egzaminy wstępne zdał w gronie najlepszych), ale stał się wspaniałym nauczycielem - mistrzem dla młodszego...
"Wszystko to skłoniło ojca do podjęcia kolejnej decyzji. Czy nie lepiej byłoby spełnić moje marzenie? Skończyć ze szkołą na dobre i wysłać mnie do Surrey, gdzie pan Kirkpatrick przygotowałby mnie do pójścia na Uniwersytet? Plan ten zrodził się nie bez wątpliwości i wahań. (...) Czy rzeczywiście będę szczęśliwy, nie mając kolegów w swoim wieku? Starałem się rozważać takie pytania bardzo poważnie. Ale było to tylko udawanie. Moje serce śpiewało. Czy będę szczęśliwy bez innych chłopców? Szczęśliwy bez bólu zębów, bez odmrożeń, bez odcisków? (...) Jeśli chcecie wiedzieć, jak się czułem, wyobraźcie sobie, że budzicie się pewnego ranka ze świadomością, iż podatek dochodowy albo miłość bez wzajemności zniknęły z powierzchni ziemi."
"Nasze życie płynęło wtedy ustalonym rytmem, który od tamtej pory stanowi dla mnie rodzaj archetypu (...) Gdyby to ode mnie zależało, chciałbym zawsze żyć w ten sposób. Chciałbym zawsze móc jadać śniadanie dokładnie o ósmej i dokładnie o dziewiątej zasiadać przy biurku, gdzie pracowałbym dokładnie do pierwszej. Byłbym tym szczęśliwszy, gdyby o jedenastej przyniesiono mi filiżankę dobrej herbaty lub kawy (...) Dokładnie o pierwszej lunch powinien być już na stole, a najpóźniej o drugiej wyruszałbym na przechadzkę. (...) Powrót ze spaceru i podanie obiadu powinny dokładnie zbiegać się w czasie i wypadać nie później niż kwadrans po czwartej. Obiad najchętniej jadałbym sam, jak często zdarzało się w Bookham (...) Jedzenie doskonale komponuje się z czytaniem, chociaż rzecz jasna nie wszystkie książki nadają się do czytania przy stole. (...) O piątej zabierałbym się znowu do pracy i nie przerywałbym jej aż do siódmej. Następnie, podczas wieczornego posiłku i po nim, przychodziłby czas na rozmowy, a gdyby nie było z kim porozmawiać, na lżejsze lektury. (...) Taki jest według mnie idealny tryb życia i tak wyglądało moje życie w Bookham - osiadłe, ciche i epikurejskie."
No tak. Aż mnie skręca z zazdrości, jak czytam te słowa, zwłaszcza, że POZA słowami, poza tymi lunchami, obiadami i herbatkami na biurku - z pewnością kryje się jakaś miła, poczciwa Kucharcia...
Tak więc - zostajemy w domu, licząc na podobnie harmonijny plan dnia. Kiedy pomyślę sobie, że chociaż na chwilę uciekniemy temu bezdusznemu kuratoryjnemu i szkolnemu molochowi, radość we mnie aż bąbelkuje.
Tak więc, kochani, życzcie nam szczęścia na nowej drodze życia.
A my będziemy dzielić się z wami naszymi przygodami.
Ps.
Ps.2