Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju,
Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju,
Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany;
Świeciły się z daleka pobielane ściany,
Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni
Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni...
Pomorze pełne jest takich dworów, świadków starego świata. Pokaleczone, bezpańskie, oszpecone liszajami i zaciekami, a jednak dające świadectwo swojej wielkiej, szlachetnej urodzie. Ich stan budzi w człowieku wściekłość na to bezmyślne, bezsensowne marnotrawstwo, dokonane ciężką łapą barbarzyńcy. Walące się dwory otoczone są przez równie zdewastowane parki i ogrody. Czasami z trudem można dopatrzeć się pięknych założeń ogrodowych czy parkowych; patrząc na rozszalałą roślinność wdzierającą się na schody i dachy, przedzierając się przez zasypane śmieciami i rozjeżdżone traktorami alejki, mijając zrujnowane altany zamienione na śmierdzące moczem szalety, człowiek mamrocze pod nosem najgorsze, najgorsze, najgorsze wyrazy.
detal dachu
bluszcz
Podczas jakiegoś pochmurnego i wietrznego objazdu okolic Białogóry, trafiliśmy do Lublewa. Wąska szosa, pięknie zachowane zabudowania gospodarcze, fanfara drzew i wreszcie on - dwór. Wygląda tak, jakby jakiś dżin przeniósł go prosto z francuskiej prowincji na polską wieś. Prosta, szlachetna bryła domu, poprzecinana wnękami okien obramowanych okiennicami, ale jakimi okiennicami! Drewnianymi, żaluzjowymi w najpiękniejszym szarobłękitnym kolorze! Na ich widok moje serce stopniało jak masło na patelni. Zakochałam się na wieki. Okazało się, że dwór jest na sprzedaż. Oczywiście, nie mogliśmy przegapić takiej okazji - umówiliśmy się na oglądanie.
Pan, który nas wpuścił na teren posesji, wyglądał jak typowy, powieściowy rządca majątku: krępa postura, sumiaste wąsy, rumiana twarz, długie buty - brakowało mu tylko konia i dwukółki.
Od razu na wstępie pozazdrościliśmy naszemu Niechcicowi długich butów - ilość pokrzyw przypadająca na metr kwadratowy parku z pewnością nadaje się do wpisania do księgi Guinessa.
Z bliska dworek jest jeszcze piękniejszy, chociaż bardzo zniszczony. Cudowny, kudłaty bluszcz porastający ganek i balkon pierwszego piętra zapiera nam dech z zachwytu.
Wchodzimy, nareszcie wchodzimy. Uwielbiam to.
Wita nas ogromny hall z piękną, oryginalną klatką schodową i pustym miejscem na ścianie po kutym, żeliwnym kaloryferze. Tak, kaloryferze, gdyż dworek lublewski powstał w początku XX wieku, prawdopodobnie w roku 1904. Jako budynek nowoczesny posiadał centralne ogrzewanie ( oraz piece z rozprowadzeniem ciepła!), a także kanalizację i światło elektryczne! Nie wiadomo, jak się nazywał architekt ani właściciel majątku; w dokumentach zachowało się jedynie nazwisko von Eckhoff. Rodzina ta dzierżawiła majątek; podobno byli to bardzo dobrzy gospodarze, którzy doprowadzili Lublewo do rozkwitu. Byli również bardzo popularni wśród miejscowej ludności; kres ich gospodarowaniu przyniósł rok 1945 i Armia Czerwona. Po wojnie dwór i cały majatek trafił w łapy Stacji Hodowli Roślin, której zawdzięczamy obecny stan budynku i jego otoczenia.
Parter dzieli się wyraźnie na trzy części: gospodarczą (kuchnia, spiżarnie, garderoby), biurową (gabinet, biblioteka) i dworską (salon, pokój jadalny, weranda). Wszystko zdewastowane, podłogi zasypane jakimiś papierami, pod ścianami stoją przegniłe regały, biurka i fotele z czasów głębokiego Gomułki. Mamy wrażenie, że we dworze odbyła się brutalna rewizja, a pracownicy Stacji zostali wyprowadzeni tak jak stali pod lufami karabinów. W głowie się nie mieści takie niechlujstwo.
salonik z wyjściem na werandę; stolarka okienna oryginalna
klatka schodowa, zachowana oryginalna stolarka
jeden z pokoi pierwszego piętra, dziura w suficie to niestety efekt działania bluszczu, który rozsunął dachówki; widać zabytkowe mebelki
wejście do apartamentu na pierwszym piętrze: trzy wydzielone pokoje z łazienką; drzwi oryginalne
jedyny piec, jaki się ostał, reszta pieców została ukradziona, podobnie jak kominek w gabinecie na parterze oraz wszystkie kaloryfery
prześliczny kolumnowy salonik na pierwszym piętrze; widać belkowany sufit i wyjście na taras; w oknie stoi pan Niechcic ;)
Jak mówiłam, dworek jest na sprzedaż, A MY CHCIELIBYŚMY GO KUPIĆ. Cena jest bardzo przystępna, bo to dla dworu ostatnia szansa na ratunek, ale ogrom prac remontowych pochłonąłby majątek milionera. Nie mamy tyle, niestety, niestety. No i marzymy o Niebieskich Migdałach: że kupujemy i remontujemy, że otwieramy fantastyczny pensjonat dla rodzin z dziećmi, że doprowadzamy park do rozkwitu, że tłumy walą do naszego pensjonatu drzwiami i oknami...że uprawiamy własne warzywa, mamy własne mleko, sery i masło, a także jajka oraz pyszne owoce...
Do zaadaptowania jest jeszcze imponujący spichlerz, zachowany w stanie o niebo lepszym niż dworek.
Wyobrażacie sobie, jak to wszystko mogłoby wyglądać?! Ja lubię w wolnych chwilach szukać pomysłów do wykorzystania w naszym dworku.
prowansalski oryginał, czy nie podobny?
pomysł na hall
taka mogłaby być resturacja
sypialnia pensjonatowa
pokój dziecięcy
łazienka w Niebieskich Migdałach
biblioteka w Niebieskich Migdałach
salonik w Niebieskich Migdałach
Ach, mogłabym tak długo jeszcze...
droga do dworku
lublewskie pola
płynące marzenia
takie gęsi powitały nas we wsi; czy nie wyglądają jakby wyskoczyły z kartek książki Beatrix Potter?
Jeśli wśród moich czytelników ukrywa się jakiś bogacz chcący zainwestować swoje bogactwa w Niebieskie Migdały, niech daje znać. Mój biznesplan jest gotowy...
Życzę wam, kochani, spokojnego weekendu. Czytajcie, odpoczywajcie i marzcie ile wlezie!
Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz