Osaczają mnie od jakiegoś czasu wątpliwości, odnośnie sensu pisania mojego bloga. Po pierwsze, raz wszedłszy w blogosferę, znalazłam tyle fantastycznych blogów, pisanych już to na poważnie, już to z przymrużeniem oka, a wszystkie mądre, inteligentne, śmieszne i wzruszające zarazem...I tak sobie myślę, na co ty się kobieto porywasz? Komu ty chcesz dorównać tą swoją pisaniną? Sadzisz takie banały, wyważasz otwarte drzwi - po co ci to?
Po drugie, słyszę co jakiś czas różne bardziej lub mniej złośliwe komentarze, na temat tzw "bachor - blogów". Że już za dużo. Że ile można. Że mielą te bachor-blogerki ciągle to samo. Że ciu ciu, a jaki słodziutki, a jak ubraniutki, a jaki pokoiczek, a jaki własnej roboty słoiczek i szaliczek. Że to wszystko takie słodkie jak ulepek. Że mdli jak się czyta.
No tak.
To prawda. Jestem jaka jestem. Inteligencji mi nie przybędzie, ani warsztatu pisarskiego, jak mniemam. Pewnie to, co piszę, wpada gdzieś w otchłań internetów i tylko echo gra, jak odbija się od dna...Wiem, że żaden ze mnie Magellan, czy tam inny odkrywca.
Zgadzam się, że ilość mam blogerek znacznie przekracza dopuszczalną średnią krajową przypadającą na jednego gigabajta, czy jakoś tak.
A jednak...
A jednak to mamusiowe blogowisko jest potrzebne. Nawet ja, jako najmniejszy trybik w blogowej maszynie, przydaję się do czegoś. Nasze pisanie nie jest tylko jakimś denerwującym brzęczeniem w przestrzeni kosmicznej. Wiecie dlaczego?
Dlatego, że po drugiej stronie ekranu są takie same kobiety, jak my. Te wszystkie mamy, które zastanawiają się, czy to, co czują, czy przeżywają jest normalne? Czy jest na świecie ktoś, kto czuje podobnie, kto ma podobne doświadczenia, kto tak samo potrzebuje pomocy? I wiecie, co? Kiedy przeczytamy o uczuciach podobnych do naszych, wstępuje w nas jakby nowe życie. Mamy ochotę sięgnąć poza ekran i z całego serca uścisnąć tę dziewczynę, która tak fantastycznie opisała moją sytuację. Która tak pięknie umie pogodzić swoje macierzyństwo z pracą... Która gotuje, jak anioł, a piecze jak archanioł...Która umie wyczarować istne cuda swoimi rękoma...Która, chociaż jest samotną mamą, jest dzielna jak zastęp wojowników...Która płacze, bo nie może doczekać się upragnionego dzidziusia...Która szaleje z radości, bo nareszcie zaszła w ciążę...Te wszystkie kobiety tworzą z nami wielką wspólnotę, odganiają naszą samotność, zapewniają nam - tak wytęskniony kontakt z osobą dorosłą.
Świadomość, że nie jesteśmy same, jest cudowna. Jest nam niezbędna do normalnego funkcjonowania w tym nienormalnym świecie. W tych wyśmiewanych bachor-blogach znajdujemy zachętę, radę, pociechę. W zdrowiu, w chorobie, w dobrej i złej doli - szukamy bratniej duszy w sieci. I co ciekawe, często tę bratnią duszę znajdujemy. Znam wiele serdecznych przyjaciółek, których początek znajomości sięga wspólnych komentarzy pod jakimś postem...
Więc niech się dzieje, co chce...Niech trwa ten blog, blożek, blogasek...Ziarenko piasku w porównaniu z różnymi blogowymi gigantami. Duży Brązowy Dom znalazł swój kawałek blogowej podłogi i rozgościł się na niej. Już tyle fantastycznych osób u nas gościło, zostawiało swój ślad na progu i błogosławiło dobrym słowem...
Jesteście wszyscy obecni każdego dnia w moich myślach i w moich modlitwach. Pomyślałam sobie, że może chcielibyście o tym wiedzieć...Dlatego na koniec przesyłam prawdziwie dobre życzenia od Dużego Brązowego Domu dla waszych domów: Niech was Pan Bóg błogosławi i strzeże, niech rozpromieni Oblicze swe nad wami, i niech was obdarzy pokojem. Niech tak się stanie. Niech tak się stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz