sobota, 4 października 2014

Sztuka ogrodów


jak widać, trawniki są dla psów

Jakby tu...Jestem miastowe, blokowe dziecko. Na trzecim piętrze ochockiego bloku nie było miejsca na ogródki, nawet w doniczkach. Mikroskopijny balkonik zalany południowym słońcem nie dawał szans żadnym roślinom, poza kaktusami. Wąziutkie parapety z lastrico pozwalały na postawienie niewielkich doniczek z gwiazdą betlejemską czy pelargonią. Po zieleń chodziło się do parku lub jeździło na działkę, czego zresztą serdecznie nie znosiłam ( to znaczy nie znosiłam działki, nie parku). Tak więc wychowałam się wśród asfaltów, wieżowców, betonowych piaskownic oraz tabliczek nie deptać trawników. Latem na naszym osiedlu stawiano fantastyczne kręcone zraszacze i podlewacze tychże niedeptanych trawników; czekało się na nie z utęsknieniem przez cały rok, bo stawały się dla całej dzieciarni źródłem (nomen omen) świetnej zabawy. Żaden dozorca nie miał sumienia odbierać nam tej radości, zresztą trawa sowicie podlana i wybiegana, rosła jak wściekła. Do tej pory zapach świeżo skoszonej trawy jest dla mnie jak wehikuł czasu - znowu jestem małą dziewczynką w plażowej sukience, uciekającą z piskiem przed strumieniem lodowatej wody. 
Do ogrodów z mojego osiedla było bardzo daleko i nie tęskniłam za nimi. Nie tęskni się za czymś, czego się nie zna.
Zieleń stała się dla mnie czymś w rodzaju tajemnej księgi dostępnej nielicznym wybrańcom. Rozróżniałam drzewa liściaste od iglastych; liściaste to były głównie kasztany i dęby a wszystkie iglaki nazywałam sosnami. Z kwiatami było nieco lepiej, potrafiłam rozpoznać róże, goździki i gerbery (w końcu kupowało się bukiety dla pań nauczycielek), a na łące zrywałam koniczynę, mlecze, rumianki, chabry oraz maki i plotłam z tej kwietnej masy grube, rozpadające się wianki. Dla doniczkowych roślin domowych byłam niebezpieczna: albo biedactwa ginęły z nadmiaru miłości (roślinki należy podlewać, prawda?), albo schły na żałosny  wiór. No tak.
Lata mijały, wiosny, jesienie i zimy następowały po sobie; wykształciłam się, wyszłam za mąż, zaroiłam dom dziećmi, miasto stało się za ciasne. Nagle odczułam naglącą, wręcz nieodpartą potrzebę ogrodu. Tak, domek z ogródkiem, trawniczkiem, dmuchanym baseniczkiem, huśtaweczką i piaskowniczką z czystym piaskiem - to było to. 
No i spadł na mnie ogród - taki z roślinami, które trzeba pielęgnować, trawą, której nie wystarczy kosić, ale należy też wertykulować, nawozić, odchwaszczać, odmleczać i odmchiwać. Niezłe wyzwanie dla ogrodniczych analfabetów. Otoczyłam się samouczkami, katalogami, internetami, nasionkami, cebulkami i sadzonkami. Ponieważ nie miałam zielonego pojęcia jakie poszczególne rośliny mają wymagania, wybierałam najgorzej jak można. W lesie sadziłam róże i dalie, lawendę i naparstnice - i wszystko mi zdychało z braku słońca. Powoli uczyłam się swojego ogrodu, obserwowałam co rośnie dobrze, co tak sobie, a co kompletnie mnie lekceważy, chociaż nie powinno.





Ogródkowe przedszkole, pięć lat temu


Nasz ogród kiedyś był sosnowym lasem, teraz jest podrasowanym sosnowym laskiem. Świetnie się w nim czują wszelkie hortensje, zawilce, dzwonki, barwinki i powojniki. Opadające sosnowe igły zakwaszają nam regularnie glebę, więc wszelkie rododendrony i azalie hodują się u nas fantastycznie. Z tego samego względu kochają nas wrzosy i wrzośce, zresztą jest to miłość jak najbardziej odwzajemniona.


wrzośce są sygnałem wiosny, kwitną od początku marca


barwinek na szczęście lubi cień i pięknie zadarnia przestrzeń pod sosnami


fajerwerki hortensji




zawilce rozpełzają się wszędzie


hortensja - niespodzianka; wsadzona ze trzy lata temu jako suchy badylek, trzymana z łaski, tak pięknie nam zakwitła w tym roku



rododendrony rosną jak szalone... 


....i kwitną jak szalone





nasz krzew ognisty - klon palmowy, który płonie wiosną i jesienią,  a latem wycisza się i brunatnieje


Kiedy latem drzewa dostają porządnych liści, duży brązowy dom zanurza się w miłym, orzeźwiającym cieniu, który życzliwy ludziom, niekoniecznie sprzyja bujnemu kwieciu. Pomimo skrupulatnego przerzedzania gałęzi, kiepsko u nas z doświetlaniem roślinek słońcolubnych. Pożegnałam się z różami, naparstnicami, daliami, lawendą i innymi kwiatami z ogródka babuni. Za ciemno im. Natura uczy człowieka pokory.




na szczęście peonie nas polubiły; za peoniami kwitnący jaśminowiec



z róż tolerują nas jedynie różyczki Fairy


celebrowanie trawniczka




nasze miss lata - tawułki; z roku na rok piękniejsze


Jesień też jest cudowna w naszym ogrodzie. Bluszcze czerwienieją, a liczne klony (z którymi na wiosnę toczymy istne wojny klonów) mienią się wszystkimi odcieniami złota.


jesienna róża bezimienna, za to kapryśna - raz kwitnie raz nie



jesienne widoki przezokienne


rude robią zapasy na zimę


jesienny taras


Na koniec niech przemówi Konstanty Ildefons, bardzo melancholijny i bardzo jesienny

MELANCHOLIJNA PORO, OCZU OCZAROWANIE.
W SZKARŁACIE, ZŁOCIE STOI LAS PRZY LESIE.
A ja, stojąc przy ścianie,
patrzę, jak w szyby okienne winkrustowuje się jesień.
Osypuje się kasztan.
Lato porzuca ziemię... 

Pamiętajmy o ogrodach, przecież stamtąd wyszliśmy. Do zobaczenia, niedługo.