piątek, 31 października 2014

Niebieskie Migdały




Każdy ma jakieś duże, kompletnie absurdalne marzenie; każdy czasem śni o niebieskich migdałach.  Nawet w dobie samospełniających się życzeń, pośród akwenów pełnych złotych rybek - jest w człowieku miejsce na tęsknotę. Nasze marzenie nazywa się Lublewo. Malutka wioseczka na Pomorzu; kropeczka otoczona polami, obrzeżona lasami, za którymi huczy wielkie, szare, zimne morze.

Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju,
Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju,
Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany;
Świeciły się z daleka pobielane ściany,
Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni
Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni...









Pomorze pełne jest takich dworów, świadków starego świata. Pokaleczone, bezpańskie, oszpecone liszajami i zaciekami, a jednak dające świadectwo swojej wielkiej, szlachetnej urodzie. Ich stan budzi w człowieku wściekłość na to bezmyślne, bezsensowne marnotrawstwo, dokonane ciężką łapą barbarzyńcy. Walące się dwory otoczone są przez równie zdewastowane parki i ogrody. Czasami z trudem można dopatrzeć się pięknych założeń ogrodowych czy parkowych; patrząc na rozszalałą roślinność wdzierającą się na schody i dachy, przedzierając się przez zasypane śmieciami i rozjeżdżone traktorami alejki, mijając zrujnowane altany zamienione na śmierdzące moczem szalety, człowiek mamrocze pod nosem najgorsze, najgorsze, najgorsze wyrazy. 




detal dachu


bluszcz


Podczas jakiegoś pochmurnego i wietrznego objazdu okolic Białogóry, trafiliśmy do Lublewa. Wąska szosa, pięknie zachowane zabudowania gospodarcze, fanfara drzew i wreszcie on - dwór. Wygląda tak, jakby jakiś dżin przeniósł go prosto z francuskiej prowincji na polską wieś. Prosta, szlachetna bryła domu, poprzecinana wnękami okien obramowanych okiennicami, ale jakimi okiennicami! Drewnianymi, żaluzjowymi w najpiękniejszym szarobłękitnym kolorze! Na ich widok moje serce stopniało jak masło na patelni. Zakochałam się na wieki. Okazało się, że dwór jest na sprzedaż. Oczywiście, nie mogliśmy przegapić takiej okazji - umówiliśmy się na oglądanie.
Pan, który nas wpuścił na teren posesji, wyglądał jak typowy, powieściowy rządca majątku: krępa postura, sumiaste wąsy, rumiana twarz, długie buty - brakowało mu tylko konia i dwukółki.
Od razu na wstępie pozazdrościliśmy naszemu Niechcicowi długich butów - ilość pokrzyw przypadająca na metr kwadratowy parku z pewnością nadaje się do wpisania do księgi Guinessa.  
Z bliska dworek jest jeszcze piękniejszy, chociaż bardzo zniszczony. Cudowny, kudłaty bluszcz porastający ganek i balkon pierwszego piętra zapiera nam dech z zachwytu.
Wchodzimy, nareszcie wchodzimy. Uwielbiam to.



Wita nas ogromny hall z piękną, oryginalną klatką schodową i pustym miejscem na ścianie po kutym, żeliwnym kaloryferze. Tak, kaloryferze, gdyż dworek lublewski powstał w początku XX wieku, prawdopodobnie w roku 1904. Jako budynek nowoczesny posiadał centralne ogrzewanie ( oraz piece z rozprowadzeniem ciepła!), a także kanalizację i światło elektryczne! Nie wiadomo, jak się nazywał architekt ani właściciel majątku; w dokumentach zachowało się  jedynie nazwisko von Eckhoff. Rodzina ta dzierżawiła majątek; podobno byli to bardzo dobrzy gospodarze, którzy doprowadzili Lublewo do rozkwitu. Byli również bardzo popularni wśród miejscowej ludności; kres ich gospodarowaniu przyniósł rok 1945 i Armia Czerwona. Po wojnie dwór i cały majatek trafił w łapy Stacji Hodowli Roślin, której zawdzięczamy obecny stan budynku i jego otoczenia.
Parter dzieli się wyraźnie na trzy części: gospodarczą (kuchnia, spiżarnie, garderoby), biurową (gabinet, biblioteka) i dworską (salon, pokój jadalny, weranda). Wszystko zdewastowane, podłogi zasypane jakimiś papierami, pod ścianami stoją przegniłe regały, biurka i fotele z czasów głębokiego Gomułki. Mamy wrażenie, że we dworze odbyła się brutalna rewizja, a pracownicy Stacji zostali wyprowadzeni tak jak stali pod lufami karabinów. W głowie się nie mieści takie niechlujstwo.


salonik z wyjściem na werandę; stolarka okienna oryginalna



klatka schodowa, zachowana oryginalna stolarka



jeden z pokoi pierwszego piętra, dziura w suficie to niestety efekt działania bluszczu, który rozsunął dachówki; widać zabytkowe mebelki


wejście do apartamentu na pierwszym piętrze: trzy wydzielone pokoje z łazienką; drzwi oryginalne


jedyny piec, jaki się ostał, reszta pieców została ukradziona, podobnie jak kominek w gabinecie na parterze oraz wszystkie kaloryfery





prześliczny kolumnowy salonik na pierwszym piętrze; widać belkowany sufit i wyjście na taras; w oknie stoi pan Niechcic ;)

Jak mówiłam, dworek jest na sprzedaż, A MY CHCIELIBYŚMY GO KUPIĆ. Cena jest bardzo przystępna, bo to dla dworu ostatnia szansa na ratunek, ale ogrom prac remontowych pochłonąłby majątek milionera. Nie mamy tyle, niestety, niestety. No i marzymy o Niebieskich Migdałach: że kupujemy i remontujemy, że otwieramy fantastyczny pensjonat dla rodzin z dziećmi, że doprowadzamy park do rozkwitu, że tłumy walą do naszego pensjonatu drzwiami i oknami...że uprawiamy własne warzywa, mamy własne mleko, sery i masło, a także jajka oraz pyszne owoce...
Do zaadaptowania jest jeszcze imponujący spichlerz, zachowany w stanie o niebo lepszym niż dworek.





Wyobrażacie sobie, jak to wszystko mogłoby wyglądać?! Ja lubię w wolnych chwilach szukać  pomysłów do wykorzystania w naszym dworku.


prowansalski oryginał, czy nie podobny?


pomysł na hall



taka mogłaby być resturacja



sypialnia pensjonatowa


pokój dziecięcy


łazienka w Niebieskich Migdałach


biblioteka w Niebieskich Migdałach


salonik w Niebieskich Migdałach

Ach, mogłabym tak długo jeszcze...


droga do dworku


lublewskie pola


płynące marzenia


takie gęsi powitały nas we wsi; czy nie wyglądają jakby wyskoczyły z kartek książki Beatrix Potter?


Jeśli wśród moich czytelników ukrywa się jakiś bogacz chcący zainwestować swoje bogactwa w Niebieskie Migdały, niech daje znać. Mój biznesplan jest gotowy...

Życzę wam, kochani, spokojnego weekendu. Czytajcie, odpoczywajcie i marzcie ile wlezie! 
Do zobaczenia!















poniedziałek, 27 października 2014

Okruszki wieczności




Urodziłam pięcioro dzieci. Nie urodziłam sześciorga dzieci. Jaś (1993), Tymoteusz (2004), Józio  Pierwszy (2006), Józio Drugi (2006), Amelka (2010), Emilka (2014). Życie, które się poczyna pod twoim sercem; słowo, które staje się ciałem z twojego ciała; tajemnica, którą tylko ty pojmujesz. Nagle - niespodziewnie pierwsza kropla krwi. Jeszcze starasz się wierzyć; ręka sama szuka dłoni różańca, zaciskasz tę dłoń tak mocno w swojej, że kiedy ją otwierasz, ma kształt krzyża. Coraz więcej krwi, coraz wiekszy lęk, niekończąca się droga do szpitala. Czas mija, ból nie mija, dmuchasz na ostatnie iskierki nadziei. Nie ma już nadziei. Zgasło życie, umilkło maleńkie dzielne serduszko, odleciał mały duszek. 


Przychodzi nowy lęk. Boisz się kolejnej ciąży, kolejnej śmierci, kolejnego cierpienia. Lęk spowija cię ciasno, jak lepki kokon. 




W kiosku widzisz gazetę "W drodze". Temat numeru - poronienia. Kupujesz wbrew sobie, czytasz wbrew sobie.

- Dlaczego, mimo tylu poronień, decyduje się pani zachodzić w ciążę?
- Dlatego, że lepiej jest być niż nie być. Kto może powiedzieć, jak długie powinno być ludzkie życie? Czy człowiek, który przeżył swoje życie w kilka czy kilkanaście tygodni, jest mniej wart niż ten, który żył kilkadziesiąt lat? 

Czytasz te słowa raz, drugi, dziesiąty...lepiej jest być, niż nie być...lepiej jest być niż nie być...lepiej jest być niż nie być... Czujesz, jak nitka po nitce twój kokon pęka. Już się nie boisz. Lepiej jest być niż nie być. 
We wrześniu powinna była urodzić się Emilka; niestety była z nami tylko przez dziesięć krótkich tygodni. Odeszła w marcu, w przededniu wiosny. Jest naszym jedynym utraconym dzieckiem, którego ciałko udało nam się odzyskać. Zawinęłam ją w kaftanik w różyczki, i ułożyłam w małej, białej urnie.  



To, że mogliśmy ją pożegnać, mieć przez chwilę w domu, między innymi dziećmi sprawiło, że stała się nam bliższa, bardziej realna, bardziej nasza. Jej grób jest też grobem symbolicznym naszych starszych dzieci utraconych. Chodzimy dosyć często z Tomciem do Emilki, zapalamy światełko, stawiamy kwiatki, modlimy się razem.
Nigdy nie ukrywaliśmy przed dziećmi, że spodziewamy się kolejnego dzidziusia. Wiedziały o tym natychmiast, jak tylko my się co do tego upewnialiśmy. Czuliśmy, że mają prawo do tej radości, tak samo jak my. Kiedy okazywało się, że kolejny człowieczek odchodził przed czasem, płakały razem z nami. Czuliśmy, że mają takie samo prawo do smutku i żałoby, jak my. W końcu jesteśmy rodziną, jednością w wielości. 


Osłaniamy ten chybotliwy płomyk ludzkiego życia, robimy wszystko, aby trwał jak najdłużej. Nie do nas należy decyzja, jak długo będzie płonął. Do nas należy radość, do nas należy cierpienie, do nas należy zmartwychwstanie.





Cytowałam fragment miesięcznika W drodze z roku 2008, nr 11 ( 11(423) 2008 )