wtorek, 27 października 2015

Drzewiej




Drzewiej było tak, że w słoneczne dni, parkowe ławki zasiedlone były przez starszych panów i panie, zaczytanych po uszy w smakowicie grubych książkach. Siedzieli tak sobie mile, czas im płynął powoli, a ja spiesząca się do i ze szkoły, zazdrościłam im szczerze. Czytanie było dla mnie nie tylko sposobem spędzania czasu, ale przede wszystkim sposobem życia. Co czytać? było dla mnie zawsze podstawowym i najważniejszym pytaniem. Nowych znajomych wypytywałam o ulubione książki i ulubionych autorów, a wzajemny przegląd domowych biblioteczek z radosnym odkrywaniem takich samych egzemplarzy ulubionych powieści, stawał się solidnym fundamentem przyszłej przyjaźni.
Najmilsze chwile tygodnia spędzałam w bibliotece. Panie bibliotekarki świetnie mnie znały, i odkładały po znajomości co smakowitsze literackie kąski. Wychodziłam z biblioteki objuczona co najmniej siedmioma egzemplarzami książek: ze dwie-trzy powieści, ze dwa tomiki wierszy, jakaś monografia albo biografia, albo wybór esejów... Jako czternastolatka pochłaniałam wszystko od Witkacego po Sienkiewicza, od felietonów Boya po Musierowiczową...Archeologia Egiptu i Mezopotamii nie miała przede mną tajemnic, historię sztuki uwielbiałam, delektowałam się dziejami teatru... Ach, osiedlowe biblioteki, nie byłoby mnie bez was...






Zawsze uważałam, że mieszkanie powinno być umeblowane przede wszystkim regałami na książki. W końcu są najważniejsze, prawda? Jak to uroczo ujmuje mem z Boromirem - brak miejsca na półkach nie jest powodem do zaprzestania książkowych zakupów, chociaż je nieco utrudnia...Można , na szczęście, książki ustawiać w dwóch, a nawet trzech rzędach, zmieniając kolejność ustawienia zgodnie z aktualnymi preferencjami czytelniczymi. Brak książek w mieszkaniu jest smutnym znakiem współczesności - te olbrzymie minimalistyczne salony, zastawione gigantycznymi sofami i szklanymi stolikami, nieprzytulne i odpychające w swej bezdusznej wspaniałości. Nie tylko jednak nowoczesne apartamenty szczycą się brakiem książek; w wielu słodkich domkach zastawionych malowanymi mebelkami, oświetlonych przytulnaymi lampkami cotton balls - również obserwujemy ten jakże znaczący brak, lub w najlepszym razie - znaczący niedostatek. 
Książki nie tylko meblują nam dom, one przede wszystkim meblują naszą duszę, formują nasz umysł, kształtują światopogląd, budują poczucie humoru i wyostrzają spojrzenie na otaczający świat. 




Wygodny fotel do czytania i dobra lampa, są dla mnie - od pewnego czasu - najbardziej kuszącą propozycją wakacyjną. No, owszem, można gdzieś wyjechać, ale właściwie po co, skoro pod ręką są ulubione książki, ulubiona lampa, ulubiony fotel oraz ulubiona herbata z ponczem? Jedyne, co skłania mnie do wyjazdu, to możliwość zakupu kolejnych książek do kolekcji...
Co prawda, z wiekiem straciłam swoją czytelniczą niewinność. Wiem już, niestety, że wielu książek nie powinno się dotykać nawet kijem, są tak bardzo, bardzo niedobre. Niektóre zostały tak źle przetłumaczone, że zęby same zgrzytają przy czytaniu; co najmniej kilku nie warto było tłumaczyć...Ostatnimi czasy, kiedy wchodzi się do takiego, na przykład, empiku, uderza w człowieka fala książkowego śmiecia. Piętrzą się na stołach książki tak kiepskie, że zastanawiasz się kobieto, co za desperat zdecydował się na wydanie takiego chłamu. Te wszystkie greye, wampiry, zmierzchy i inne, lepiej by zrobiły nie pchając się na światło dzienne. Znacznie, znacznie lepiej.




Jesień i zima mają same wady i jedną zaletę: te całe ciemności aż proszą się o przeczekanie ich przy dobrej książce. Przy jakimś książkowym przyjacielu od serca, który jest znany i pewny i nigdy nie zawodzi. Albo przy jakimś przyjacielu twojego przyjaciela, sprawdzonym i wiernym. Ostatnio takim nowym/starym druhem okazał się Władysław Zembrzycki i jego przecudowne opowieści - Nasza Pani Radosna, Pamiętniki Filipka, Kwatera bożych pomyleńców...Dlaczego nie trafiłam na niego przed laty - Pan Bóg raczy wiedzieć. Najważniejsze, że przede mną tygodnie delektowania się pyszną literaturą. A w listopadzie premiera kolejnej Jeżycjady! Przyznaję się bez bicia, że ja nie wyrastam z książek pani MM. Zmieniam po prostu perspektywę i bawię się, a także wzruszam, jak przed laty. Palnuję też zimowy maraton powieści Marty Kisiel, podczytywane tu i ówdzie fargmenciki są aż nadto zachęcające.





Wychowałam czwórkę czytaczy, nad piątym pracujemy zbiorowo. Myślę, że nie odbiegnie od reszty rodzeństwa. Tyle światów do odkrycia, tyle wzruszeń, radości i smutków...Bez nich bylibyśmy duchowymi karłami.
Nie pozwól nam no to, nasza Pani Radosna.