środa, 25 listopada 2015

Edukowisko, ciąg dalszy, nieustający





A jak tam nasze domowe edukowanie, zapytacie? A dziękuję, dziękuję, toczymy się do przodu, slowly but surely.
Filip ze zdumieniem odkrywa, że nie musi ślęczeć po nocach, żeby być z programem na takim samym etapie, jak jego koledzy z renomowanego liceum. Biurko ma zawalone książkami, które czyta naraz, bo wszystkie są ciekawe i warte natychmiastowej lektury. Największy problem miał z Mickiewiczem i jego Dziadami - stwierdził, że wymagają one dużego skupienia i czytania jednym ciągiem. Tak też uczynił, ze skutkiem wyśmienitym. Lektura wymagająca okazała się porywająca. Najtrudniejszą rzeczą dla niego, jest utrzymanie zdrowej równowagi pomiędzy przedmiotami wiodącymi a resztą obowiązującego świata. 


Okazało się, że język polski potrzebuje jednak jakiegoś zewnętrznego kierownictwa duchowego, dlatego poprosiliśmy o pomoc Naszego Pana Polonistę, że zapożyczę się u pani MM.  Naszpan Polonista zarzucił Filipa tematami prac pisemnych i prezentacji ustnych, nie zapominając o wierszach, których trzeba nauczyć się na pamięć...Tak więc Filip chwilowo pogrążony jest w literaturze pięknej i najpiękniejszej - i w zasadzie nie narzeka.


Przeciwnie Joasia. Ta narzeka nieustannie i na każdy temat. Że prace pisemne z polskiego są za trudne (Naszpan jest rzeczywiście wymagający), a w szkole nikt jej takich trudnych prac nie kazał pisać. Więc ona wraca do szkoły. Że chemii nie lubi, a musi ją zdać. Ale przecież może zaliczyć całość w styczniu i być nareszcie człowiekiem wolnym, więc właściwie to do szkoły nie wraca...
Joasia nadal potrafi skoncentrować się na pracy przez dosyć krótki czas, dlatego stosujemy u niej intensywny płodozmian. Nauka, gra na pianinie, nauka, pieczenie ciasta, nauka, spacer z psem, nauka, obiad. Po obiedzie czasem jeszcze chce pracować, czasami tylko czyta, kilka razy w tygodniu wychodzi na swoje zajęcia dodatkowe. Powoli krzepnie w samodzielności i męstwie. 



Jeszcze raz napiszę, że edukacja domowa różni się od edukacji szkolnej. Nie ma nadzoru zewnętrznego. Nikt nie zadaje prac domowych, no chyba, że szkoła muzyczna albo nauczyciel prowadzący zajęcia dodatkowe, np językowe...Edukacja domowa kształci nie tylko w przedmiotach akademickich, ale też w samodyscyplinie, planowaniu swoich zajęć i czasu wolnego, ustalaniu priorytetów. Poszerza horyzonty, pozwala na znalezienie swoich mistrzów i podążaniu za nimi. Często po prostu ułatwia życie domowe, bo nie trzeba liczyć się z wymaganiami szkoły...   
Jednocześnie jednak pozwala korzystać ze wszystkich uprawień uczniowskich, typu konkursy i olimpiady. Joasia brała udział w dwóch konkursach językowych, w obu spadła z bardzo wysokiego konia, ponieważ zabrakło jej po jednym punkcie do przejścia na następny poziom...W obu przypadkach otrzymała maksymalną ilość punków z części gramatycznej i z wypracowania, a straciła punkty na części kulturowej, co wskazuje na zwyczajny brak oczytania, czemu staramy się zaradzić.
Myślę, że zarówno Joasia jak i Filip są na dobrej drodze, aby stać się ciekawymi, bardzo inteligentnymi ludźmi. Na pewno nie wyrosną na gęgające w tłumie gęsi. Już teraz mają własne zdanie, które potrafią rzeczowo uzasadnić i obronić.
Oby tak dalej.
A ciąg dalszy - rzecz jasna - nastąpi.
Jesli zasypiecie mnie pytaniami, na wszystkie chętnie odpowiem. Z uroczym uśmiechem na twarzy, jak zawsze...


jak widać, na edukacji domowej korzystają wszyscy...



wtorek, 24 listopada 2015

Mrok kryje ziemię




Zapadły ciemności. Tak bardzo trudno poradzić sobie z codziennością w tym czasie. Każda czynność ciągnie się w nieskończoność, a najmniejszy gest wymaga nie lada wysiłku. Zwłaszcza rano.
Budzą się w człowieku jakieś stadne instynkty - najchętniej zbiłby się w miłą rodzinną gromadę, gdzieś z nogami za kominkiem czy kaloryferem, okutany w miękki koc, zapadnięty w dobrą książkę albo film, opity po czubek głowy gorącą herbatą z miodem.
Szkoda, że tak się nie da. W każdym razie, nie codziennie.


Gazety i blogi pełne są pomysłów na umilacze. Na pachnące herbaty, migotliwe światełka, wonne świece, nastrojowe lampy. Z ich łamów i szpalt sączy się kuszący blask ognia w kominku; wychylają się z nich ramy luster i obrazów przystrojonych sznurami świecących kul, wdzięczą się szmaciane krasnale i renifery, puszyste szale i słodkie czapeczki. Pożądliwość moich oczu sięga szczytu. Dobrze, że konto świeci pustkami, bo kto wie, do czego by doszło...


A przecież jakoś mi to przeszkadza.
Gdzieś w głębi mojego serca czuję - wiem, że ta ciemność jest potrzebna. W ciemności dzieją się ważne sprawy. Ciemność jest początkiem rzeczy. Pod osłoną ciemności powstaje życie. Ukryte przed wzrokiem gapiów, powoli nabiera kształtów. 



Ja sama często potrzebuję zanurzyć się w mroku. Ciemność pozwala odpocząć moim oczom zmęczonym nadmiarem bodźców, a jednocześnie pomaga uporządkować rozbiegane myśli, sprzyja skupieniu. 
W ciemności zasypiamy, aby następnego dnia rozpocząć całkiem nowe życie. To samo, ale jednak inne.
To znaczące, że Adwent rozpoczyna się w najciemniejszym miesiącu roku. Tak, jakby sama natura wskazywała nam drogę. Nagie drzewa, uschnięte łodygi kwiatów, niekończące się dywany suchych liści. Natura pozbywa się tego, co stare, aby przygotować się na przyjęcie nowego. Takie cykliczne ogołocenie nie jest złe. Pozwala dostrzec rzeczywisty kształt rzeczy, podziwiać ich szlachetną formę, precyzję istnienia, ale też obnaża brzydotę. Natura w swojej nagości obdarza nas zaufaniem.


Dlatego pozwolę, aby ten Adwent był prawdziwym Oczekiwaniem.
Spróbuję powstrzymać się od przedwczesnego świętowania. 
Sporo spraw muszę przemyśleć w tej ciemności.
Kiedy rozbyśnie światło, będę gotowa.