wtorek, 1 grudnia 2015

Liebster Blog Award III






Mama z Dużego Domu zaprasza na mocno spóźnione obchody już trzeciej w jej karierze blogowej nagrody Liebstera.
Matka Polka nominowała mnie do tej nagrody już dobry miesiąc temu, albo i z półtora miesiąca temu. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie natłok jesiennych zajęć przeplatanych grypami potomstwa i migrenami Mamy z DD, tudzież dojazadami na Tomciową rehabilitaję, tudzież edukacją domową nastolatków w wieku dosyć problematycznym.
Kochana Matko Polko, z cełego serca PRZEPRASZAM.



Oto pytania:
1. Jaką muzykę lubisz? Jakich wykonawców?
Nie wiem, nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Lubię muzykę w ogóle. Słucham prawie każdego gatunku muzycznego, poza rapem i disco polo. Lubię stary, dobry rock and roll, soul, jazz klasyczny. Z przyjemnością słucham muzyki barokowej, Vivaldiego i Bacha, Telemanna. Kocham muzykę filmową; uważam, że nakręcenie wielu filmów usprawiedliwia jedynie muzyka, jaka została do nich napisana...Słucham też muzyki chrześciajńskiej i żałuję, że w Polsce jest ona spychana do jakiegoś ciasnego radiomaryjnego zaścianka. Taki na przykład Oceans zespołu Hillsong to absolutne arcydzieło duchowo - muzyczne. Tylko posłuchajcie.


2. Czy masz ulubionego autora/ książkę? Co to takiego?
Jestem nałogowym czytaczem. Mam książki do których muszę czasem wracać, np Pride and Prejudice, Ziele na kraterze, Lesio...Właściwie kazdy autor, z którym się zetknęłam jest w jakiś sposób moim ulubionym; w końcu on dzieli się ze mną swoim najbardziej prywatnym światem, ja w ten świat wchodzę, zadzierzgamy tym sposobem miedzy sobą jakąś duchową więź, prawie przyjaźń. 

3. Gdzie chciałabyś pomieszkać,  gdybyś mogła wyjechać na rok?
Natychmiast mogłabym wyjechać do Irlandii, podoba mi się tam wszystko. Do Anglii zresztą też, jestem do pewnego stopnia nałogowym anglofilem...

4. Czego najbardziej w życiu nie lubisz?
Nie znoszę się spieszyć. Pośpiech mnie wyjaławia, denerwuje i jakoś obezwładnia. Kiedy żyję w pośpiechu, zamieniam się w strzygę, zrzędę i wiedźmę z Makbeta. Tak naprawdę najbardziej odpowiada mi tryb życia byczka Fernando - luzik, spokój i kwiatki na łące.

5. Co jest dla Ciebie najważniejsze pod słońcem? 
Mój mąż, moje dzieci i Pan Bóg, który to wszystko łączy w harmonijną całość.


na dobry poczatek zimy...




poniedziałek, 30 listopada 2015

Pomarańcze i mandarynki



Może i jest zimno i mokro i parszywie. Może i ciemno robi się prawie zaraz po tym, jak się rozwidni.  Może i mży, dżdży i siąpi. Może nawet wiatrzysko głowę urywa. Tak jest, ale...Tym "ale" są pomarańcze i mandarynki. Nie wiem, jak tam inni, ale ja na jesieni odliczam dni do listopada, kiedy to zaczyna się sezon na cytrusy.
To one i tylko one pomagają mi przetrwać tę polarną noc. Jeśli pomidory mają być słoneczkami zachodzącymi za mój zimowy stół, to mandarynki są słoneczkami, które zimową porą za żaden stół nie zachodzą. W całym domu unosi się ta cudowna, jedyna w swoim rodzaju woń  - zapach dzieciństwa i Świąt, i paczek od Dziadka Mroza, jakie przynosili z pracy rodzice. Czy są tu - oprócz mnie, rzecz jasna - jakieś dinozaury, które pamiętają świąteczne paczki? Ich skład w zasadzie nigdy się nie zmieniał, zawsze jednak wywoływał w dzieciakach miły ślinotok i niecierpliwe drżenie rąk przy otwieraniu. Ptasie mleczko, czekolada z orzechami (ZPC 22 Lipca, d. E.Wedel), mieszanka wedlowska (ach, cukierki Bajeczne i Pierroty!), galaretki w cukrze, orzechy włoskie i laskowe oraz, oczywiście, pomarańcze i mandarynki...Kręciło się w głowie od tego dobrobytu. Mały człowiek pogrążał się w błogostanie chrupania, mlaskania, ciamkania i ssania. Niech się schowają wszelkie eldorada i nirwany - TO był prawdziwy raj dzieciństwa. Za oknem wiało i lało, a człowiek miał dla siebie całe pudełko ptasiego mleczka, pod brodą wygodną poduszkę a przed oczami jakąś, nomen omen, smakowitą książkę...Ech, to se uż ne vrati...
Na szczęście pomarańcze i mandarynki przetrwały cezurę dorosłości. Czekoladki, a już zwłaszcza ptasie mleczko, jakoś nie przebyły tej rzeki czasu, a cytrusy - owszem, a cytrusy - tak.


Znoszę je do domu tonami, wwalam do lodówki (zimne są najlepsze, prawda?) i jem. To znaczy, inni też jedzą, ale jakby bardziej umiarkowanie. Ja, przyznaję to ze wstydem, tę miarę tracę. Śmieci w sezonie zimowym składają się w naszym domu głównie ze skórek cytrusowych. Zaleta ich jest taka, że przynajmniej ładnie pachną, he he.
Spożywane są głównie na surowo, to znaczy mandarynki, nie śmieci..., ale przetwarzać się też chętnie dają.
Po pierwsze primo, robimy konfiturę pomarańczową z imbirem, absolutny MUST HAVE dla wszystkich domowników. Przepis na tę pyszną konfiturkę podawałam przy okazji wpisu wielkanocnego (to znaczy tutaj)





Po drugie primo, można dodawać je do wszelkich sałatek i sałat, w towarzystwie orzechów, migdałów lub dowolnych prażonych ziaren. Do tego podchodzą wszelkie winegrety, a także łagodne sosy śmietanowo-majonezowe.
Po trzecie primo, można je dodawać do wszelkich tart oraz tortów z masą z serka mascarpone i bitej śmietany.
Taki krem jest bardzo prosty i wielofunkcyjny, że tak powiem.
Na jeden duży serek mascarpone bierzemy ok 0,5 litra mocno schłodzonej śmietany kremówki. Śmietanę ubijamy z cukrem pudrem, po czym na wolnych obrotach domiksowujemy serek. Im wiecej serka, tym krem sztywniejszy i łatwiejszy do formowania. Koniec. Finito.  Można do niego dodać kawy, albo likieru pomarańczowego - co tylko dusza podpowie.
Roasmarowujemy tenże krem na upieczonym kruchym spodzie do tarty i obficie szpikujemy  - w tym przypadku - cząsteczkami mandarynek. Voila. Wytworny i pyszny deser gotowy.


Po czwarte primo, pomarańcze są jednym z głównych składników pysznego ciasta Króla Baltazara. Upiekłam to fantastyczne ciasto po raz pierwszy ze dwa lata temu, aby uczcić święto Trzech Króli, stąd nazwa. Przepis pochodzi, jak zawsze, hm hm, z Moich Wypieków.
Otóż.
Bierzemy dwie duże, naprawdę duże, pomarańcze i gotujemy je ok dwóch godzin w sporym garnku z wodą (w miarę potrzeby wodę uzupełniamy). Po dwóch godzinach gotowania pomarańcze odsączamy i blendujemy razem ze skórką. Ma wyjść z tego ciepła pulpa, którą następnie studzimy.
Do tej przestudzonej masy dodajemy 200 gram zmielonych migdałów (najlepiej) bądź orzechów, szklankę cukru (ja dodaję trzcinowego), sześć jajek, półtorej łyżeczki proszku do pieczenia, pół łyżeczki sody oraz dwie łyżki kakao (ja ze smutkiem pomijam, bo Tomek i Filip uczuleni na kakao). Miksujemy wszystko do połączenia składników. Gotowe ciasto wlewamy do tortownicy o średnicy 20 cm i pieczemy w nagrzanym do 180 stopni piekarniku przez około 50 minut. Uwaga: zamiast gotowanych pomarańcz, można użyć własnej roboty konfitury z pomarańcz; wystarczy jeden słoiczek. I już. Ciasto jest cudownie smagłe, wilgotne i zmysłowo orientalne. Znika jak kamfora. 



Dom pachnie mandarynkami, kalendarz adwentowy przygotowany, wieniec uwity. Dobrego Adwentu, kochani. Roratuj się kto może!