sobota, 6 grudnia 2014

No dobra.



No dobra, klamka zapadła. Po raz siedemset osiemdziesiąty dziewiąty, po rozważeniu wszystkich zadów i waletów, decyzja została podjęta. NIE robimy wesela. Uff.
Dlaczegóż to, zapytacie? No, powodów jest co najmniej kilka.
Po pierwsze sale weselne. Nie wiem, jak dawno mieliście do czynienia z salami weselnymi, bo ja osobiście ze sto dwadzieścia lat temu, przed naszą erą, w epoce lodowcowej. Sala weselna była wtedy zwykle salą restauracyjną, wyposażoną w stoliki okryte obrusikami, panie kelnerki oraz podest  dla ekipy grającej. Koniec i kropka. Ewentualne balony, dyskoteki, bujne kwiecie były w gestii nowożeńców. Czasy się jednakowoż zmieniły i sale weselne wyewoluowały. I to jak!
Z grubsza można by je podzielić na dwie kategorie: kategoria Star Trek oraz kategoria Namioty Wezyra.
Zacznijmy od sal typu USS Enterprise. 





Jak widzimy, każda z tych sal, oprócz kantyny ze stolikami dla załogi tej międzygwiezdnej korwety, posiada także wyraźnie podświetlone, kuliste miejsce do teleportacji, tak zwany transporter. Służy on, jak wiadomo, do zamiany żywej lub martwej materii w energię, wysyłania jej na obcą i potencjalnie wrogą planetę, a następnie ponownej materializacji tejże energii u tegoż odległego celu. Usytuowanie niektórych transporterów tuż nad głowami biesiadujących gości, nasuwa podejrzenia chęci pozbycia się tychże i odesłania ich w daleką międzygwiezdną podróż. Bon Voyage.


skok w nadprzestrzeń. Trzymaj się Luke!

Typ drugi, to Namioty Wezyra. Zapraszamy.





czy to stół czy może już inauguracja łoża dla nowożeńców? hmmm....


brawa za połączenie dwóch kategorii: transfiguracja namiotu w statek kosmiczny albo odwrotnie...

Droga wycieczko, zapamiętaj, że Namioty Wezyra osiągamy łącząc w wyrafinowany sposób zwoje materii oraz tryliony baloników. Efekt przechodzi wszelkie wyobrażenia, a goście weselni dostają twardy nakaz wystąpienia w powiewnych szarawarach, skąpej górze oraz brokatowych turbanach spiętych klejnotami Sezamu. Insz' Allah. Ukłon. Taniec brzucha.
Trafiają się wyjątki od tych dwóch kategorii, wyjątki swojskie, tubylcze, nawiązujące wyraźnie do "Chłopów" Reymonta i epatujące przaśną wiejskością oraz zapachem kiełbasy.





motyw przyrodniczo-biblijny: drzewo Wiadomości Dobrego i Złego na etapie kwitnącym i rajskim; oby nie przydarzył się ciąg dalszy...

Tak więc sale weselne najpierw pokonały nas wyrafinowaniem, następnie dobiły cenami  jednocześnie kosmicznymi jak i sułtańskimi. Uparliśmy się jednak. Wierzyliśmy, że jest gdzieś, nie wiadomo gdzie, świat w którym sale istnieją ładne i dostępne...Poruszyliśmy niebo i ziemię, zawracaliśmy głowy tabunom ludzi znajomych i mniej znajomych i cóż się okazało. Okazało się, że istnieją sale urocze, prześliczne, cudownie zaaranżowane, jednak te cuda są absolutnie poza naszym finansowym zasięgiem...




ach jej, możemy tylko powzdychać...



Tak więc ostatecznie stanęło na tym, że Duży Brązowy Dom będzie pełnił rolę Domu Weselnego. Udekorujemy go, a właściwie można powiedzieć, że umaimy kwiatami ciętymi i doniczkowymi, oświecimy lampkami i płomykami świec i będzie cudnie. Będą cudne dwa wesela, jedno rodzinne, a drugie młodzieżowe. Nasza kochana córeczka, piękna Panna Młoda, wyjdzie w nowe życie z progów swojego rodzinnego domu. Oby dom tych dwojga był tak samo jasny i tętniący życiem, jak nasz. Oby nigdy nie zabrakło w nim miłości i chleba. Oby nigdy nie zabrakło w nim Tego, który jest prawdziwym i jedynym fundamentem każdego domu. Niech tak się stanie...Niech tak się stanie.






















niedziela, 30 listopada 2014

Ciemno i daleko


Taka pora. Szare godziny, wczesne ciemności, przenikliwe zimno. Rano, raniutko słabe światełka nieśmiało rozpraszają mrok. Nagle łączą się w świetlisty strumień, wzbierają mocą, ciemność ustępuje. Rorate coeli. 



Jaka szkoda, że tak boimy się tych ciemności, tej ciszy, tego oczekiwania. Ciemność jest dobra. Jest przeniknięta tajemnicą, a jednocześnie bezpiecznie osłania nas, otacza swoją aksamitną miękkością. Jesteśmy częścią tej tajemnicy, częścią rozwijającego się w niej życia. Każdy z nas powstawał w ciszy, w mroku, "utkany w głębi ziemi". Cierpliwe oczekiwanie na cud, na nowe życie, na światło.


Uwielbiam ten poster. Jest tak wzruszający, tak bardzo ukonkretnia sens Adwentu, a jednocześnie sprawia, że nagle ten maleńki Jezus staje się naszym dzieckiem, każdym dzieckiem. Maleńkie, ukryte, pulsujące święte życie. To właśnie na nie czekamy przygotowując adwentowe kalendarze i wijąc adwentowe wieńce. Cudowny powtarzalny cykl, co roku taki sam, a jednak inny, tak jak my sami stajemy się inni. Jako dzieci czekamy niecierpliwie, pazernie, a jednak niewinnie, z wiarą i nadzieją na deszcz cudów. Dorosłym gdzieś gubi się ta pierwotna niewinność, wiara i nadzieja kurczą się wprost proporcjonalnie do przeżytych zawodów. Zbyt często liczba zim nie zgadza nam się z liczbą wiosen, jak mówią słowa piosenki. Mozolnie odbudowujemy naszą wiarę, nadzieję i miłość - powolutku, po omacku w ciemnościach Adwentu. Naszą drogą do domu, do celu są nasze dzieci - ich zachwyt, ich świeżość, ich każdy pierwszy raz.



pierwszy Tomciowy kalendarz adwentowy, etap zawieszania; stwierdziliśmy, że jednak znacząca odległość od małych łapek jest pożądana...




inauguracja Adwentu



pierwsza świeca, pierwsza niedziela i niedzielne śniadanie



Tomciowe domowe Mikołajki; pierwszy w życiu list do świętego Mikołaja już napisany



ocieplamy dom zapachem ciasteczek



ogniem w kominku i wspólnym śmiechem



a także blaskiem świec


Nie przyspieszajmy, zwolnijmy trochę. Znajdźmy czas na bycie razem, na rozmowy, na modlitwę, na wspólną pracę, na odpoczynek. Nie dajmy się zwariować reklamom, telewizjom, galeriom handlowym. Nie dostaniemy od nich nic dobrego,  tylko pozory, fałszywą radość, chwilowe spełnienie.
W ciszy wczesnego wieczoru słychać słowa "Archanioł Boży Gabryjel posłan do panny Maryjej..."