czwartek, 30 lipca 2015

Strumień świadomości



Powroty są trudne. Stosy prania upranego i nieupranego czyhają z każdego kąta. Rzeczy do prasowania piętrzą się na desce do prasowania, pod deską do prasowania, na dwóch kanapach oraz kawałku podłogi. W lodówce tylko światełko, za to w zamrażalniku pełno lodu. Ogród pełen przekwitłych badyli, w poprzednim życiu zwanych różami, tawułkami i orlikami. Rośliny domowe doniczkowe wyglądają jak po przejściu wyjątkowo żertej szarańczy...A do tego Marysia ma złamaną rzepkę, Joasię trzeba umówić do poradni zwanej dla niepoznaki pedagogiczno-psychologiczną, w celu zweryfikowania poczytalności rodziców zabierających dziecko ze szkoły, Tomek buduje w każdym dosłownie pomieszczeniu fragmenty trakcji kolejowej o którą potyka się każdy przechodzień, a na bazarku kuszą ponętne kształty i rozmiary owoców i warzyw, domagających się przetworzenia i zawekowania...Chyba ucieknę z domu. Chociażby mentalnie.




Najtrudniej jest się ogarnąć, zorganizować, rozplanować. Jeszcze człowiek żyje leniwym, powolnym rytmem wakacyjnym, jeszcze jedna noga tkwi w nadmorskim piasku, kiedy druga twardo stąpa po kuchennej podłodze i każe tej pierwszej dołączyć do szeregu.
Najpierw trzeba się zająć biedną rzepką Marysi, złamaną w wyniku dosyć beztroskiego błędu lekarskiego. Mania zwichnęła sobie rzepkę na weselu siostry, pojechała na ostry dyżur i już po czterech godzinach trafiła przed oblicze pani doktor. Bez zbędnych słów została skierowana na prześwietlenie i już po kolejnych dwóch godzinach, prześwietlona na wylot, ponownie trafiła do tejże pani doktor, która stwierdziwszy wyżej wymienione zwichnięcie, odesłała Manię do domu. Przez miesiąc Marysia kuśtykała na obolałej nodze, aż ku uczczeniu wakacji zachciało jej się lekko podskoczyć. Hop zrobiła Marysia raz, wylądowała i strzeliło. Panienka krzyknęła strasznie, z góry przybiegł  z łomotem, uzbrojony w jakąś pałkę szwagier przekonany, że ktoś włamuje się do domu, jako że rzecz działa się późną nocką, około godziny dwudziestej czwartej. Młodożeńcy przytomnie wezwali karetkę, zawieziono Marię do szpitala i stwierdzono złamanie rzepki, proste, bez przemieszczeń. Prawdopodobnie rzepka pękła na weselu, tylko pani doktor nie zauważyła na zdjęciu...Ma więc nasza Marynia wakacje w gipsie. Niech to dźwi ścisną, jak mawiał Paragon. Zwłaszcza, że trzeba jej załatwić rehabilitację po sześciotygodniowym unieruchomieniu, więc szukamy znajomości i błagamy litości...




Po drugie, musimy zakończyć wyjmowanie Joasi ze szkoły. Po raz kolejny zatańczę przed jakąś Panią Pedagog na dwóch łapkach udowadniając, że jesteśmy normalni, poczytalni, rozumiemy, co się do nas mówi i tak dalej i tak dalej...Póki co przeglądamy z Joasią podstawę programową dla gimnazjum i utwierdzamy się w słuszności podjętej decyzji. Powoli też planujemy zajęcia i lektury na przyszły rok.
Pojawiły się pytania o reakcje otoczenia tudzież zainteresowanej. `Otóż szeroko pojęte otoczenie, spoza najbliższego grona tubylców, reaguje dosyć sceptycznie, żeby nie powiedzieć krytycznie, czego z grubsza się spodziewaliśmy. Sama zainteresowana jest ździebko stremowana, ale też pełna nadziei, oczekiwań i planów. Podobnie zresztą jak jej mamusia.




No i te przetwory...Truskawki, jak widać na obrazkach, już zostały przetworzone, w niezbyt wielkiej ilości, co prawda, ze względu na ceny. Nie wiem jak w szerokiej Polsce, ale w Józefowie ceny truskawek trzymały się mocno, jak nie przymierzając, Chińczyki. Teraz jednak szykujemy porzeczki, śliweczki, brzoskwinki, morelki...ale od poniedziałku. Zanim włożę ręce w owoce i warzywa, muszę je włożyć w szafy i komody...To, co się w nich dzieje to nawet nie jest Sajgon, to jest bordello bum bum. 
Ech. Za oknem szumi wiatr. Przypominają mi się wakacje sprzed lat, sprzed dzieci, sprzed obowiązków...Panie Boże, jacy byliśmy młodzi.

Tęsknota, psiakrew, tęsknota
tak czasem duszę omota,
że nie pomoże westchnienie
ani przyjaciół grono,
ani czyste spojrzenie
na tę ziemię zieloną,
ani spojrzenie jasne
za siebie, w życie własne,
ani to, że nad drogą
ujrzę gwiazdy okrutne -
gwiazdy też nie pomogą
i - gorejąco - smutne -
spadną na dno kielicha.
(...)
i ktoś zawoła z cicha,
tak że ledwo usłyszę, 
i - cichy - wejdę w ciszę,
i w ciemność się prześlizgnę,
i w kamień się zamienię...

Ale póki co, to jeszcze coś upiekę, co tam.